Powieki podniosły się powoli,
jakby właśnie obudziły się z nieskończonego snu. Ciało pozostawało zimne, sine,
wychudzone, blade, jakby nie ruszone od kilku miesięcy. Ale jeszcze żyło.
Jeszcze żyło, na razie ten fakt był najważniejszy. Zarejestrowano mały, jedyny
ruch powiek, a to już o czymś dobrze świadczyło. Ukazały zaczerwienione
oczy z zieloną tęczówką. Wydały one błysk, choć nie należał on do tych błysków
zapędu do walki, raczej zmęczenia i zdezorientowania. Wkrótce, podążając śladami
powieki, ruszyła się dłoń, palce rozluźniły się. Sprawne oko mogło dostrzec
lekką gęsią skórkę na barku i szyi. Po chwili zadrżała pęknięta warga. Oczy
ponownie się zamknęły, próbując się skupić. Co się działo w myślach? Powstawały
dopiero do życia, próbowały ułożyć wszystko w jeden obraz. Nie miały pojęcia,
gdzie się teraz znajdują, ale we wspomnieniach próbowały znaleźć odpowiedź. Ku
ogromnemu zaskoczeniu… Nic się nie trzymało kupy. Po wszystkich myślach pozostała tylko biała pustka, szary popiół i parę niewyraźnych obrazów. Oczy
ponownie się rozwarły, tym razem ukazało się nich życie. Fala ciepła przeszła
od czubka głowy do palców u stóp. Oddech przyspieszył, a serce zaczęło bić
żwawiej. Palce znów ścisnęły się. Mózg uświadomił sobie swoje położenie. Teraz
dopiero układ nerwowy był w stanie wyłapać zimno pochodzące od śniegu, na
którym umiejscowiono te kobiece ciało. Miało ono na sobie parę potarganych łachmanów,
które na pewno nie wytrzymają długo. Mokre, brązowe włosy, przylepiły się jak
rzep do bezbronnego dziewczęcia. Oczy spojrzały w górę, bok, zbadały najbliższą
okolicę. Tylko ona, śnieg i pojedyncze drzewo w najbliższej okolicy. Brak żadnej, żywej duszy, która
ewentualnie mogła jej pomóc. Albo ją dobić. A jak tu trafiła? Wspomnień brak.
Tylko biała pustka, szary popiół i niewyraźne obrazy, których nie dało się
obecnie odczytać. Dziewczyna uświadomiła sobie też, że te położenie, które
przed chwilą obadała, jest kiepskie. Odetchnęła. Z jej ust wyleciał biały dym,
para. Skuliła się, złapała za chude nogi przypominające raczej patyki. Śnieg…
śnieg już nie koił. Zastanawiała się, dlaczego topnieje, skoro jest taka zimna.
Dotarło do niej, że to tylko wyobrażenie i ludzka iluzja. Czując, iż taka
pozycja nic nie daje, spróbowała zmotywować swoje mięśnie do większego wysiłku.
Podniosła się lekko od białego puchu, którego niektóre kryształki zatrzymały
się na jej lewym policzku. Z trudem utrzymała pion w pozycji siedzącej. Była
zgarbiona, głowę pochyliła w dół. Łapiąc resztki zdrowego rozsądku zrozumiała,
że musi szybko znaleźć pożywienie i trochę ciepła. Może wtedy… Może wtedy zdoła
odczytać z powrotem swoje wspomnienia. Na razie nie pamiętała nic, kompletnie
niczego. Tyle te cholerne, zamazane obrazy. I oczywiście szary popiół. Instynkt
przetrwania się w niej obudził. Jeśli nie skupi się teraz na jakimś cieple, na
jakimś jedzeniu, to nie przeżyje godziny. Brązowowłosa wzięła się w ostatnią
garść. Podniosła siłą woli swój wzrok przed siebie…
Widok zaparł jej dech w piersiach.
Kolejna fala ciepła przeszła po jej personie. W myślach obudził się głos.
Drgnęła, z jej rozwartych ust zaczęły wydobywać się zachrypnięte dźwięki W
oczach też coś się przebudziło, zmieniły się nie do poznania. To moi mili
nazywa się ostatnią deską ratunku – nadzieją. Jej nagły przypływ spowodował, że
wstała bez ociągania, zapominając o zimnie i wszelkich innych trudach. Wytyczył
jeden cel, który trzeba było osiągnąć. Serce łomotało jej jak szalone. A nagle
te wychudzone patyki ruszyły w szybkim marszu ku światełku w ciemnym tunelu. W
tym przypadku tym światełkiem okazało się ogromne zamczysko, położone na
następnym wzgórzu. Wzgórzu skalistym, ciemnym od mrocznego kamienia, wyróżniało
się od zaśnieżonych pagórków dookoła, podziurawionych przez pojedyncze drzewa, aż do mrocznego lasu rozpoczynającego się z drugiej strony. Na zamek z
pewnością będzie się trudno dostać. Ale serce podpowiadało, że tylko dojście
tam może uratować nie tylko ją, ale i wiele innych żyć. To zdumiewające, co
jedne uczucie może zrobić ze zgubioną duszą. Patyki po paruset metrach weszły w
szaleńcze przedarcie się przez coraz to grubszy śnieżny dywan. Gdy tylko trafiły,
ku swoistym zaskoczeniu, na ubitą ścieżkę, rzuciły się w bieg. Co z tego, że
tyle razy lądowała na twarzy ku zimnym gruncie. Zawsze wstawała z tą samą werwą
i z tą samą prędkością zbliżała się do zamku. Odległość była duża, ale
zmniejszała się systematycznie. Już teraz można było zauważyć ciekawą warstwę
opatulającą niektóre kamienie. Warstwę błyszczącą, w której można było zobaczyć
każdy kolor na tym świecie, warstwę czasami białą. Nie trzeba się domyślić, co
to było. Zalegało praktycznie przy każdym oknie. To był lód. Zimny, ale
i piękny lód. Zawsze ciekawiło mnie, jak takie zwykłe H2O może bez przeszkód
zmieniać swoją postać. Lód mógł być przekleństwem. Chłodnym, bez szans
na przeżycie. Ale mógł być też wspaniały, pokazać kolory tego świata. To na razie
nie obchodziło naszą bohaterkę, jestem pewna, że nie zauważyła go. Biegła
niczym szalona do zamku, oczekując, że może tam znaleźć schronienie. Postawiła
wszystko na jedną kartę, intuicja podpowiadała jej, iż znajdzie tam przyjazne
dusze i cel. W tym przypadku celem mogło być odzyskanie wszystkich wspomnień i
tożsamości. Nie było tajemnicą, że zielonooka nie miała nawet chwili, by
zastanowić się, kim tak w ogóle jest. Zresztą w jej głowie od paru dobrych
minut krążyła jedna myśl. Nie jest trudno zgadnąć jej treść. Bieg powoli
wyczerpywał chory już organizm, ostatnie siły ubywały w przerażającym tempie.
Do pokonania zostało jeszcze tylko ciemne, ogromne wzgórze.
Dziewoja
upadła przed nim, jak długa na ziemię. Podniosła powoli głowę. Z tej
perspektywy wyglądało to, jakby ciągnęło się do samych chmur, do granicy
kosmosu. Westchnęła żałośnie. Tak ciągnęło ją do tego zamczyska. Nie zadała
sobie podstawowych pytań – jak się tam dostanie? A jeśli się dostanie, to co
powie? A co, jeśli będzie to niezamieszkane, bez żadnej żywej duszy. Położyła
ponownie gorącą głowę na zimnej ścieżce. Nie miała gdzie się udać. Nie miała
przy sobie niczego. Była jak nowo narodzone dziecko, które porzuciła matka na
samym starcie. Wstała na trzęsących się nogach i spojrzała znów ku niebiosom.
Ogromna wieża przysłaniała jej praktycznie połowę nieba. Jęknęła głośno, a po
policzku spłynęła pojedyncza łza. Przymknęła oczy i ruszyła powoi
kuśtykając. Jej nogi były już jak dwa sople, serce nie nadążało z
przetaczaniem krwi. Ciało chłodniało z minutę na minutę. A ona dalej szła.
Ścieżka przeszła w wyrównany pas gruntu między kamieniami. Była tak wychudzona, że
zmieściła się całą szerokością i bez problemu kroczyła dalej. Co chwilkę
omijała ostre skały, przechodziła małymi tunelami, by piąć się coraz wyżej.
Musiała przyznać, że na tym wzgórzu, skała była szorstka i można było się o nią
podtrzymywać. Wiedziała, że za niedługo już umrze, głód zżerał ją od środka, a
nogi od czasu do czasu odmawiały posłuszeństwa. Jednakże ostatnią siłą woli
chciała się wspiąć do bramy. Jeśli ktoś tam mieszkał, mogła liczyć na
pochowanie z honorem albo zabalsamowaniem zwłok. Oczywiście, musiała mieć na
uwadze, że mieszka tam rodzinka kanibali albo budynek jest w ogóle porzucony i
prędzej czy później dopadną ją padlinożercy. Tak, to nie był dobry scenariusz.
Nadzieja matką głupich. Właśnie to uczucie ją podtrzymywało jeszcze przy
życiu. Nadzieja. Sprawiła, że wcześniej
rzuciła się nagle w bieg. Nie spodziewała się, że ponownie nastąpi taki
przypływ, który zmusi ją do rzeczy niemożliwych. Gdy wyjrzała zza rogu, zza następnego zakrętu, jej oczom
ukazał się piękny widok. Słońce przebiło się zza grubych chmur i oświetliło
swoimi złotymi promieniami kryształową taflę wody. Światło odbiło się od
jeziorka i zatrzymało się na ogromnym klifie, wręcz tworzącym jeden pion z
ścianą zamku, zbudowanego kilka milimetrów od krawędzi. Tak przynajmniej
sądziła dziewczyna, spoglądająca z otwartymi ustami w górę. To była czarna ściana,
prawie że prosta. A pod nią spokojne jezioro, którego drugi
brzeg ustanowiła granica ogromnego, równie mrocznego lasu.. Oczy dziewczyny rozwarły
się szerzej, dopiero gdy zobaczyła, gdzie dalej prowadziła ścieżka. Zawróciła w drugą stronę…
ale po paru metrach zmieniała się w schody. Wybite w kamieniach schody.
Podeszła, sapając przy tym, do stopni. Klęknęła przy nich. To było oczywiste, że
jest to robota ludzkich rąk. W, z pewnością, drogocennym kamieniu
wybito, wyrzeźbiono przeróżne, piękne wzory. Gdy rosła wysokość, rozgałęziała
się piękna winorośl. Kolejne łzy skapały z bladej twarzy. Kasztanowo-włosa
wstała. To była jej ostatnia szansa. Ostatnia z ostatnich. Inaczej umrze.
Postawiła stopę na kamieniu, następnie drugą. Oddaliła się od jeziora, natomiast
zauważyła, że pozostało jej już połowa drogi. Tym razem ta połowa nie
prowadziła po ostrych kamieniach, tylko po schodkach. To ułatwiło zadanie. Były
proste do pokonania, a w personę wstąpiły ostatnie siły. Ponownie skupiła swoje
myśli na wdrapaniu się do góry. Siła woli została wystawiona na ostatnią próbę,
którą tym razem przeszła wręcz znakomicie. Tylko minuty, a przed biedną
dziewoją wyrosła brama. Ogromna, stalowa, zimna. Szybko do niej podreptała i
spróbowała popchnąć. Rozwarły się przed nią te wrota wręcz, zapraszając
we swe ciemne progi. Do wejścia głównego pozostało już niewiele, nie mogło
nikogo zdziwić, że i ta odległość została pokonana wręcz automatycznie.
Drzwi… ogromne, ciemne i mroczne
tak jak cały budynek. Na środku tradycyjnie znajdowała się kołatka, wystarczyło
ją tylko uderzyć o stal. Z tego punktu można było się bocznymi arkadami dostać
na dziedziniec, znajdujący się kilkadziesiąt metrów w głębi zamczyska. Jednakże
kto by ją tam zauważył, skoro taki mróz na zewnątrz. Drżącymi palcami uchwyciła
metal kołatki i uderzyła nim nieśmiało o drzwi. Bardzo nieśmiało. Czuła, że to
może być koniec. Nikt nie odpowiadał, dźwięk roznosił dookoła ciche echo.
Zakołatała mocniej. Znowu Echo. Doszło do tego, że waliła, ile wlezie. Udało
jej się nawet krzyczeć. Po kilku minutach zrezygnowała. Wszystko na marne.
Uświadomiła sobie, że tam nikogo nie ma. Obsunęła się po wejściu puszczając
kołatkę i wkrótce wyłożyła się, jak długa. Powoli przymykała oczy, organizm
szykował się do długiego, a nawet wiecznego snu. Serce biło coraz słabiej, a
oddech tracił na sile. Po kilku sekundach nie widziała nic. Ostatnim dźwiękiem
jaki usłyszała był dźwięk otwieranych zawiasów i ludzkiego jęku.
~.~
Światło oślepiło, lecz trwało to
tylko krótką chwilę. Świadomość powoli zaczęła wracać, a całe ciało budzić ze
snu. Powieki znów się otwierały ociężale, jakby chciały pozostać w stanie
słodkich snów jak najdłużej. Niestety, rzeczywistość taka słodka już nie była. Na razie. Nie wiecie, w jaki sposób serce dziewczynie zabiło gdy ujrzała, że leży w
ogromnym łożu, przykryta bardzo delikatną tkaniną.
- To… niebo? – rzekła, jeszcze
trochę zachrypniętym głosem, komentując komnatę. Pomieszczeni e było nieduże, przypominające mały, zwykłe pokój. Znajdowało się tam tylko wspomniane
wcześniej łóżko oraz parę szafek. No i okno. Oświetlało ono każdy kąt tego
pokoju. W ludzkiej wyobraźni mogło powstać wtedy wiele obrazów, jednakże ja bym
to skomentowała tak – wszystko świeciło jak we wnętrzu wspaniałego, jasnego
szafiru. Ściany pokryte ciemnym niebieskim, pościel była błękitna, a
umeblowanie, mimo drewnianego deseniu, sine. Pośrodku, w tych materiałach, leżała osóbka. Brązowowłosa o zielonych, dużych oczach. Było jej ciepło i
przyjemnie. Zupełnie jak po tej drugiej stronie. Mimo wszystko szybko zorientowała
się, że coś jest nie tak. Wyciągnęła rękę poza kołdrę, na skórze w kilka sekund
pojawiła się znowu gęsia skórka. Pokryła ona okolice dużych siniaków i ran
ciętych. Na dodatek była bardzo blada i wręcz wisiała na kościach – wtedy
dopiero żołądek przypomniał o swoim istnieniu. Usiadła. Była bardzo
słaba i mały ruch sprawił jej dużo problemu. Pokrótce zorientowała się, że nie
tylko rękę ma w takim stanie. Cały tułów, plecy, szyję, nogi, stopy. Stopy…
palce były niczym te szafki, a nawet gorsze – sine, bardzo sine. Jęknęła cicho i
rozejrzała się dookoła. Więc jeszcze żyje? Jest w tym ogromnym zamku? Ktoś tu
jednak istnieje? Natychmiast wykopała się ze swojego miejsca i postawiła bose
stopy na chłodnej podłodze. Uczucie przeszło aż do czubka głowy, było to
niezbyt przyjemne zetknięcie się z takim kontrastem do przyjemnego ciepełka.
Nieprzyjemny był też upadek. Ponieważ tak osłabione nogi, a raczej wręcz
patyki, jak już wcześniej wspominałam, nie są w stanie udźwignąć wychudzonego, ale
jednak, ciała dziewczyny. Zmęczone niewyobrażalnym biegiem w takim stanie, w
niewyobrażalnym zimnie. A myśli… nie mogą sobie przypomnieć czemu tak się
rzuciły w przód, czemu chciały dojść do zamku. Wspomnień nie było. Te, które
dało się jeszcze odczytać, były ciemne, przepełnione bólem i wykończeniem.
Tylko jedno pozostało pełne nadziei, która przypłynęła w nieznany sposób –
widok lekko przymarzniętego jeziora i czarnej ściany w śnieżnej scenerii. Nie
wiedziała czemu, jednak ten widok wtoczył w jej serce wiele spokoju i siły, której
jej brakowało. Czuła, że braki uzupełni szybko, nie wiedziała tylko jak się za
to zabrać. Oparła się o łoże i odetchnęła. Na razie jest bezpieczna. Być może
potem dowie się czegoś więcej. Skąd jest, kim jest, gdzie jest i jak się
nazywa. No i czemu nic kompletnie nie pamięta. Westchnęła i rozejrzała się
jeszcze raz po pokoju. Tak, to był istny szafir. Temperatura przyjemna, choć
nie wysoka. Każdy materiał, każdy deseń, każda rzecz idealnie dobrana. I te
drzwi. Dopiero teraz skupiła na nich większą uwagę. Szare, niezbyt duże, ze złotymi
elementami, np. kołatką, w której odbijały się promienie. Jednakże coś innego
przykuło na dłużej jej skupienie. Mianowicie, zaciekawiło ją, co znajduje się w
tych szafkach. Zbadała je dokładnie swoimi szmaragdami. By pochwali poczuć
kolejną falę ciepła na skórze. Zmrużyła oczy, by przyjrzeć się uważnie, czy nie
pomyliła się przypadkiem. Ale nie… To tam było. Małe zdjęcie, które leżało
idealnie pod sinym drewnem. Taka ciekawość naszła dziewczynę, że wzięła się w
garść i na czworakach doczłapała się do tego miejsca. Wzięła lekki papier do
ręki, śliski i trochę zimniejszy. Szybko przyuważyła mały napis w rogu: „Dla
kochanej mamy – kochane córki. Kate & Rose”. Serce zabiło jej bardzo
szybko. Odwróciła, by zobaczyć obraz.
Widniały tam dwie dziewczęce
twarze. Obie uśmiechnięte, jakby miały wielkie chęci do życia. Wyglądały
beztrosko, opatulone rodzinnym ciepłem i miłością, bez żadnych większych
problemów czy zmartwień. Trzeba przyznać, że były podobne, mimo iż dzieliła je
prawdopodobnie duża różnica wieku. Chyba były siostrami albo inną rodziną. Obie miały delikatną, jasną skórę i
szmaragdowe oczy, z których patrzało się tak samo. Różnica leżała we włosach.
Starsza osobniczka, która od tyłu obejmowała towarzyszkę, miała je ciemne, w
kolorze gorzkiej czekolady, a gruba, równo ułożona grzywa opadała jej na czoło.
Mniejsza persona miała jednak je miodowe, cienkie i lekko podkręcone w
przeciwieństwie do tej drugiej. Też miała grzywkę, jednakże różniła się – skóra
prześwitywała przez włókienka. Było jeszcze jedno podobieństwo – obie były
piękne i biła od nich uroda i sympatia. Bez dwóch zdań – była to fotografia
ciepła, ukazująca prawdziwą miłość i przyjaźń.
Opuszek przejechał po twarzach.
Dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć nic z nimi związanymi. Nie miała o nich
bladego pojęcia. Nie wiedziała kim są ani czy jeszcze żyją. Poczuła się głupio
z tego powodu, smutno. Ta brązowowłosa bardzo ją intrygowała. Miała dziwne
spojrzenie, ale znajome. Znajome wydawały się włosy, ciemne – niczym gorzka
czekolada. Spojrzała ślepo przed siebie. Chciała się zastanowić, ponownie
ułożyć układankę rozmazanych obrazów w jej głowie. Wszystko na nic. Odzyskała
świadomość, ujrzała… szafkę. A na niej złote elementy. I duża tarcza, uchwyt. A w nim… odbicie
pokoju. Z tak bliska dziewczyna mogła to zobaczyć. To… Czyli siebie. Na chwilę
wstrzymała oddech, z jej gardła wydały się różne dźwięki. Spojrzała na siebie, a
potem jeszcze raz na zdjęcie. Ta starsza… To była ona! To było jej zdjęcie.
Jej… I kogoś jeszcze. Ktoś, na którego skapała kolejna, słona łza. Teraz
wiedziała, czemu tak bardzo głupio się poczuła nie wiedząc, kim jest. Kolejne
łzy na zdjęciu. Nie, nie wiedziała kim ona jest. Ale ogarnął ją strach,
że mogło jej się coś stać. Może nic o niej nie wiedziała, ale gdyby ją
znalazła… Pomogła, by jej odzyskać siebie. Tylko… Jak jej szukać, skoro nawet
nie wie, gdzie obecnie się znajduje. Otarła łzy i ścisnęła jedną dłoń. Miała
życie, zanim pojawiła się ta plama i te obrazy w jej pamięci. Teraz miała jeden
cel - musiała je przywrócić i odzyskać siebie, odzyskać tą dziewczynę. W jednej
chwili… Stała się bardzo bliska jej bolącemu sercu. Jedyna osoba, jaką
wiedziała, że ma. Odwróciła ponownie papier fotograficzny i przyjrzała
się napisowi. Nie wiedziała, ile mógł tam trwać. Napisany był z precyzją i
dobrym piórem.
„Dla kochanej mamy – kochane
córki. Kate & Rose”.
Domyśliła się po kilku minutach,
że Miodowa dziewczyna ze zdjęcia to jej siostra. Jeszcze więcej łez skapało na
zdjęcie i kilka uroniło się też na podłogę. Miały matkę. Matkę, której twarzy
nie mogła sobie w życiu przypomnieć. Wiedziała, że ją mała tylko ze jednego
zdania. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czuła w sobie ścisk bólu i
tęsknoty. Może szczyptę rozżalenia i wstydu. Wprawdzie ta amnezja raczej nie
była jej winą. Coś musiało się stać. Ale… Czy te osoby wiedzą… co się mogło
stać? Czy wiedzą, że żyje? I najważniejsze… Czy te osoby w ogóle jeszcze się
utrzymują przy życiu. Pozostało tylko te zdjęcie, rozmyte obrazy i więcej pytań
niż komuś mogło się wcześniej wydawać. Ma na imię Rose… Czy Kate?
Wspięła się znowu na łoże z tym
pojedynczym zdjęciem. Nie wiedziała jak się tam znalazło, szafki były
kompletnie puste. Wpatrując się we dwa, wspaniałe uśmiechy przykryła się ciepłą
pościelą. Leżała tak parę minut. Powieki zaczęły same jej się zamykać. Organizm
domagał się odpoczynku, po takiej dawce emocji. Wkrótce powrócił do krainy,
gdzie wszystko jest idealne. Zajął się głębokim snem o miodowo-włosej
dziewczynie.
~.~
Obudziła się już trzeci raz w ciągu dnia. A
może już dnia kolejnego? Nie wiedziała, utraciła w zupełności rachubę czasu. O
tym, że coś takiegojak czas istnieje, wiedziała tylko ze zdjęcia. Twarz miała
zapłakaną, a oczy czerwone. Czyli wylała morze łez w trakcie snu. Ta nie pamięć
ją bolała. Usiadła ponownie na łóżku i spojrzała przed siebie. Wstrzymała
oddech, a serce na chwilę jakby przestało bić. Chwyciła się za pierś. Czuła, że
ponownie włos jej się zjeżył na głowie.
Słońce zachodziło za horyzontem,
czarnymi drzewami. Czerwone światło dodawało innemu blasku tej komnacie.
Jednakże te światło było naruszone, nie przechodziło czysto. Prawie całe okno,
które je wpuszczało, było pokryte malutkimi kropelkami wody. Parą wodną?
Delikatną mgiełką. Prawie, bo na środku ktoś palcem wyrysował słowa. Promienie
przechodziły przez nie bez problemu i oświetliły wystraszone zielone oczy.
„Katharine Carter. Chcielibyśmy
powitać cię we wrotach do piekła.”
Świetne c: Co prawda szkoda, że nie ma jak na razie żadnych dialogów i ten zbyt długi tekst może trochę nużyć, ale jest ok . Mam wobec ciebie wysokie oczekiwania i czekam na neksta ^^
OdpowiedzUsuńkilka błędów bym wytknęła, ale poza tym okej. "te światło", na przykład-słówko "te" odnosi się do liczby mnogiej rodzaju niemęskoosobowego. do liczby mnogiej rodzaju nijakiego jest słówko "to". "to światło". " ta nie pamięć"-"nie" z rzeczownikami piszemy łącznie. no i to tyle.
OdpowiedzUsuńogólnie rozdział świetny, bardzo mnie ciekawi, co dalej. podoba mi się, że to opowiadanie jest w takiej formie, jakbyś komuś to opowiadała i przy okazji dodawała, co ty o tym sądzisz. super.
~paranoJA
!!!
Usuńdo liczby pojedynczej rodzaju nijakiego* przepraszam za błąd, zmęczona jestem ;)
~paranoJA
Cieszę się, że ci się podoba. ;) Błędy poprawię, jak tylko znajdę kawałek wolnego czasu.
UsuńMiłej dalszej lektury. :)