Białe
obrazy wydawały się być bardziej puste, niż kiedykolwiek. Wcześniej trzeba było
je bezsensownie przywoływać myślami, kazać im się pojawić. Zamierzenie wydawało
się głupie, ponieważ ilekroć razy to zrobiłeś i tak nic się nie pojawiało. Nadal
pozostawała nicość, którą trudno będzie rozszyfrować, zapełnić na nowo. Po paru
godzinach pozostał brak szans na to, że zadanie zostanie wykonane. Nadzieja
umiera wraz z człowiekiem, chociaż wtedy wydawało się, że zrobiła to o wiele
wcześniej. Ta czeluść objawiła się przed oczami bez ostrzeżenia, bez żadnej
zapowiedzi, bez pozwolenia wdarła się w widok. Przybrała nową paletę uczuć –
ból, śmierć, strach. Pokonały one barierę świadomości, przejęły kontrolę nad
męskim ciałem i obaliły je na zimną posadzkę, zaraz przed zdezorientowaną
kobietą.
Nie,
Philippe tam nie był. Znajdował się daleko od tego miejsca, od tej ciasnej
komnaty, droga zajęłaby mu dużo czasu. Mimo tego, odczuł całą sytuację na swoim
ciele. Nie potrafił opowiedzieć się, czy był oczami uśmierconego chłopaka, czy
jego oprawcy, a może czy wszystko pozostawało złudzeniem jego własnego „Ja”.
Przeskakiwał między przepaścią, każdy ruch, mimo nie wykonania z jego woli,
pozostawiał rysę na jego duszy. Oddychał szybko, nie kontrolując już kompletnie
żadnych odruchów. Rzucało nim we wszystkie strony, zimny pot spływał po jego
czole. A może to była po prostu krew? Albo to właściwość bytu tego cienia,
jego ciała? Zgubił się, poczuł, rozdrobnienie własnej osobowości. Raz leżał przed
przerażoną dziewczyną, raz miał sztylet w piersi, który sam przed chwilą wbił.
Nie zemdlał. Był świadomy wszystkich popełnionych czynów. Właśnie to sprawiło,
że pamiętał zdarzenie jeszcze przez długi czas. Właściwie, do końca go nie
zapomniał. Zawsze obrazowało dla niego w pełni to, kim naprawdę był. Zimne
ostrze zakończyło te męki.
Co z Kate?
Jej serce ogarnęło przerażenie. Zanim upadł, zatoczył kręgi na nierównych
nogach, ryknął bez powodu. Nie stracił swobody, rzucało nim we wszystkie
strony. Nie wiedziała, co się dzieje. Próbowała go uspokoić, przytrzymać. W
jednej chwili stał się cały mokry i blady. Wszystkie objawy przypominały jej
jakąś padaczkę lub napad. Napad czego? Ale przed chwilą nic mu nie było! Ale
przed chwilą obiecał jej, że powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć…
Okłamał ją? Możliwe. Przecież nikt ot tak nagle nie upada i zaczyna wariować.
Ewidentnie coś ukrył. Dlaczego nic nie wspomniał? Żadna wymówka nie miała teraz
znaczenia. Spojrzała mu w twarz. Wyglądał strasznie. Morskie oczy biły bólem,
rozpaczą, wpatrywały się w jeden punkt, gdy ręce i nogi robiły co chciały. Z
ust wydobywały się jęki, krzyki, jakby ktoś go maltretował. Czasami ustępowały
psychicznemu śmiechu, jakoby miał być jakimś psychopatą. Klęczała przy nim,
mimo usilnych prób nie wiedziała, co robić, by ulżyć blondynowi. Z oczu
wydobyły się pojedyncze, słone łzy. Uświadomiła sobie, jako wszystkie słowa Bety mogły były prawdą – bała się. Przez cały czas starannie to ukrywała. Czemu pozwolono,
by kierował nią strach?
- PHILIPPE! – krzyknęła w natłoku myśli, nie zważając na to,
że ktoś może ich napotkać. Mogła być to osoba, która przyniosła by pomoc, ale z
drugiej strony wolała unikać teraz cieni oraz tajemniczego strzelca. Jej
zawołanie nie przyniosło takiego skutku jak oczekiwała, choć było znacznie lepiej.
Jego organizm przestał. W końcu stracił przytomność. Słońce chowało się za
horyzontem.
~.~
Popiołowy
płaszcz stanął nad ciałem chłopaka. Skrawki jego okrycia zmokły w szkarłatnej
substancji, zimnej substancji. Materiał przybrał jeszcze ciemniejszego, wręcz
czarnego połysku. Po malutkim, ciemnym pomieszczeniu rozległo się westchnięcie.
Mężczyzna uklęknął przy zimnym nieboszczyku i odwrócił go w swoją stronę. Strój
nadawał się już chyba tylko do wyrzucenia. No właśnie. Chyba. Zza ogromnych i
luźnych rękawów wyłoniła się ręka, opuszki palców przyłożono nad nosem, między
oczami. Mięśnie dłoni napięły się, tak jak cała szara postać. Spod kaptura
dochodziły odgłosy przyspieszonego oddechu. Po chwili ustąpiły krótkiemu
szeptu:
- Ostende. – padło krótkie i treściwe polecenie. W skutku wokół
dłoni przemawiającego zatoczyła się czerwona aura. Niczym metal do magnesu, widowiskowo
przepłynęła bez oporu do punktu styku z grzbietem nosa i wtłoczyła się w obieg
wokół ofiary. Tworząc zakręcony labirynt roztoczyła się po prawej części ciała,
spłynęła po szyi, barku, rozdzieliła się. Zatrzymała się ku ranie, na tej samej
wysokości, co u ręki. Po pomieszczeniu rozeszło się ciche szemranie. Czerwona
powłoka zniknęła, a osoba zakryta płaszczem pokiwała głową. Nie żył. Nie miał
szans, by pozostać żywym. Powinna być to smutna okoliczność. Niestety taką nie
była.
Po paru
minutach pozostała już tylko krew. Alfa zorientował się, że nad Blachardem ktoś
już czuwa. Nie widział potrzeby ingerowania. I tak ich szansa była mała. Dał im
po prostu trochę swobody przed zachodem słońca.
~.~
Był
przytomny. Miał świadomość wszystkiego dookoła, potrafił ułożyć wydarzenia w
logiczny ciąg. Miał przeczucie, że poważnie przesadził. Nie wiedział, ile czasu
mu pozostało. Prawie go dorwał! Prawie go dorwał! Ale to musiało się teraz
stać. Nie dość, iż chybił, to jeszcze oberwał porządnie w lewe udo z jakiegoś
ostrza. Prawdopodobnie była to broń krótka, być może sztylet lub inny, dobrze
naostrzony nóż. Rana była dość głęboka. Szybko tracił krew, mało tego – jego
przemyślenia o porażce całkowicie go pochłonęły. Był bezbronny. Karabin
snajperski znajdował się parę metrów od niego, magazynek nie był załadowany.
Jęknął. Bolało. Mocno bolało. Jednak łapanie tego stworzenia
nie było dobrym pomysłem.
Stracił
przytomność po paru minutach. Odzyskał ją następnego dnia rankiem. Niby leżał w
tym samym holu, co wcześniej, ale nic nie było takie samo. Ktoś tu musiał być.
Ku jego ogromnemu zdziwieniu, miał opatrzoną i zabandażowaną ranę, czuł ogromną
ulgę. Jego załadowana broń leżała na wyciągnięcie ręki. Ten moment okazał się
dla niego całkowicie dezorientujący i kazał mu rozpocząć jego podróż od nowa. Pozostała
mu tylko nadzieja.
~.~
Noc w
umyśle Kate przebiegła bardzo mozolnie. Siedziała skulona przy ścianie jednego
z korytarzy, nie wiedząc, co zrobić z Philipem leżącym tuż obok niej. Zdjęła z
siebie sweter i przykryła go nim. Oddech miał wyrównany, a wszystko wyglądało,
jakby wpadł w głęboki sen. Gorączka ustępowała, a policzki zaczęły się na nowo
rumienić. Mimo tego bała się.
Najchętniej
poszukałaby kogoś, kto by jej pomógł. Najchętniej zawołałaby „Beta!”,
najchętniej porzuciłaby te „ambitne” plany jej kolegi, widząc, jak kończy nawet
nie zaczynając. Bała się. Drżała, patrząc na jego zamknięte powieki. Nie
wiedziała, co się stało, z minuty na minutę coraz bardziej utrwalała się w
przekonaniu, że ją oszukał. Nabierała wątpliwości. Nie chciała go tutaj
zostawiać, mimo iż z pewnością znalazłaby jakieś drzwi. Mogła ufać swojej
intuicji, a ona wytrwale wmawiała sobie - przywołanie jakiejś osoby nie będzie dobrym
posunięciem. Kate pogubiła się, w pewnej chwili nie wiedziała, czego tak
naprawdę chce oraz do czego teraz ma dążyć. Biała pustka, szary popiół i parę,
niewyraźnych obrazów. Zapamiętała idealnie propozycję popiołowego płaszcza dotyczącą poznania bliższego zamku. Teraz Katharine zorientowała się, że właśnie ta pustka jej to uniemożliwia.
Została zamknięta w klatce, bez wyjścia, gdzie czai się niebezpieczeństwo. Jaki
może tutaj być sens?
Nie
uspokoiła się, choć udało jej się na krótkie momenty skupić myśli na czymś
innym. Tak jak Philippe, dopiero teraz zauważyła lampki, wysoko przy suficie.
Jęknęła. Kolejna tajemnica przed nią – Jak się one zdołały zapalić? Od paru
godzin nie widziała żadnej żywej duszy. Poprawka – nie znała nikogo zaufanego. Tylko
Betę i Philipsowi. Tym też nie mogła ufać. Miała już serdecznie dość pytań. Wolała
znać odpowiedzi. Niestety wydawało się to być niemożliwe w tym momencie.
Blanchard
obudził się dopiero nad ranem. Czuł odrętwienie ciała, przez chwilę nie mógł
się ruszyć. Rozrywała go głowa, jego żołądek był jakby wywrócony do góry
nogami. Przez chwilę miał wątpliwości, czy to jawa, czy jednak rzeczywistość.
Rozglądał się dookoła z niepewnością i zdezorientowaniem, które wkradło się w
niebieskie oczy. Zimna posadzka, ściany odbijające złote promienie wschodzącego
słońca. Myśli, które dopiero zaczęły rozpoznawać, że to jednak nie jest jakiś
koszar. To życie. Tu i teraz, to się dzieje naprawdę. Wczorajszy dzień
zatopiony był w krwi, rozstrzępiony na kawałki. Zacisnął zęby i powieki. Nie,
nie chciał tych obrazów! Przełknął głośno ślinę, zadając sobie pytanie, skąd
one się pojawiły w jego głowie. Czemu były tak brutalne i czy naprawdę to się
zdarzyło. Obawy i wątpliwości zniknęły, gdy zauważył ją - dziewczynę skuloną
nieopodal. Brązowa grzywka zasłoniła zamknięte oczy. Jej oddech był spokojny i
wyrównany, a twarz przybrała maskę potężnego zmęczenia – oczy podkrążone, wargi
pęknięte, a skóra blada jak ściana. Podniósł z podłogi dłoń i dotknął lekko jej
ręki. Była cieplutka, w przeciwieństwie do całego otoczenia. Zatopiona w
głębokim śnie. Biedula. Trącił mocniej jej ramię.
- Katherine? – zapytał cichutko. Ten sam malowniczy akcent,
ta sama melodyjność. Nie chciał od razu krzyczeć. Z pewnością była zmęczona,
tak samo, jak on. Przecież trwała przy nim, od kiedy stało się… To. Nawet nie potrafił dobrze sobie odtworzyć tej sytuacji. Brakowało mu czasu na zastanowienie się i przemyślenie poprzednich dni. To był jego największy błąd.
Otworzyła
oczy. Powoli, jakby od niechcenia. Rozprostowała nogi i zerknęła na niego.
Powieki rozszerzyły się gwałtownie, ukazując napięcie w szmaragdowych oczach.
Zostało ono idealnie skumulowane w kobiecej dłoni, która po chwili
spoliczkowała Blancharda.
~.~
-Arza,
wróciłeś już? – czarna postać odsunęła czarne pasma włosów, które zasłoniły jej oczy.
Niecierpliwie krążyła po przestrzeni z założonymi rękami. Blada skóra idealnie
kontrastowała z czarnym płaszczem. Czerwone oczy wpatrywały się w dal
niecierpliwie. Ogarnęło ją coś, zwane nudą, której nie potrafiła najwidoczniej po prostu przeboleć. Tak bardzo chciała już
się bawić, rozkoszować się zwycięstwem i bólem przegranych. Była potężna, ale
jej cierpliwość została wystawiona na próbę. Nie chciała czekać. Mało tego –
znowu usłyszała nieprzyjemny pisk. Jej towarzysz nadal nie wrócił!
- Co za menda. – szepnęła do siebie zrezygnowana. Miała już dość.– A ty
czego chcesz?
Cień popełzał w jej stronę szybciutko i otoczył ją paroma
kółkami. Przyłożyła swoje palce między jego bordowymi oczami i wstrzymała
oddech. Źrenice rozszerzyły otworzyły się niebezpiecznie.
Nastała
bardzo krępująca cisza. Yakaterina stała przez chwilę w bezruchu, nie wierząc,
że to co zobaczyła, jest najprawdziwszą prawdą. Wpadła w psychiczny śmiech. Rozniósł się on echem, lawa zajaśniała
niebezpiecznie. Dookoła uderzyło pulsujące ciepło, mające umiejętność szybkiego poparzenia nawet najgrubszej skóry. Na "wiedźmie" nie zrobiło to różnicy. Zasłoniła twarzy dłońmi. Czarne
pazury niebezpiecznie zabłysnęły w świetle. Mrocznym świetle, nie zwiastującym
nic dobrego.
- Ego noni* credo~! – zza palców wydobył się drwiący
chichot. – Jacy oni są głupi. Czyżby MG pozbyli się swojej ostatniej deski
ratunku? Jasny gwint, pozwolą sobie na zabicie
ich wszystkich? Czy Oni chcą…
I znowu
cisza. Opuściła bezwładnie dłonie i rozchyliła czarne usta. Jej biała, blada,
jednakże wyglądająca na młodą twarz ukazała maskę szoku i niedowierzania.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. W jej duszy nienawiść
zaczęła grać pierwsze skrzypce. Nie miała serca.
- Czy Oni chcą pozbawić mnie zabawy?
Jak potoczą się dalsze losy Kate i Philipa? Czy dziewczyna
będzie w stanie komukolwiek zaufać? Co teraz z ich planem zabicia cienia? Jaką
rolę odegra w tym wszystkim strzelec, który też się pogubił? Kim są popiołowe
płaszcze? Kim tak na prawdę jest Yakaterina? Ile sekretów jeszcze skrywa zamek?
Nagle wszystko zaczyna się komplikować, a rozsądek nie potrafi wytrzymać takiej
presji.
Zapraszam do komentowania.
*patrz – ciekawostki.
Pierwsze wrażenie: O jaa... :D Suuper! :D No to oberwał... :D xd
OdpowiedzUsuńZaczyna się robić jeszcze ciekawiej! :) Nie mogę się doczekać, kiedy napiszesz więcej (zwłaszcza o Blanchardzie i Strzelcu! ;p), także czekam, czekam. :3
Phillip to będzie najbiedniejsza i najbardziej pechowa postać całego tworu. :D Taki inteligentny chłopczyk do obrywania za nieswoje grzechy. Obiecuję, że jak wrócę zza granicy, to opublikuję kolejny rozdział. Dzięki za komentarz. :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMam pytanie mozesz przeczytac i jak c sie spodoba udostemnic http://tyijanazawsze.blogspot.co.uk/2014/02/prolog.html
OdpowiedzUsuńZapraszam do podstrony linki.
UsuńCiekawy i nie nudzący. Oby następne pojawiały się jak najszybciej!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za komentarz.
Usuń