Skyrim Soundtrack

niedziela, 12 stycznia 2014

[005] Wątpliwości

            Białe obrazy wydawały się być bardziej puste, niż kiedykolwiek. Wcześniej trzeba było je bezsensownie przywoływać myślami, kazać im się pojawić. Zamierzenie wydawało się głupie, ponieważ ilekroć razy to zrobiłeś i tak nic się nie pojawiało. Nadal pozostawała nicość, którą trudno będzie rozszyfrować, zapełnić na nowo. Po paru godzinach pozostał brak szans na to, że zadanie zostanie wykonane. Nadzieja umiera wraz z człowiekiem, chociaż wtedy wydawało się, że zrobiła to o wiele wcześniej. Ta czeluść objawiła się przed oczami bez ostrzeżenia, bez żadnej zapowiedzi, bez pozwolenia wdarła się w widok. Przybrała nową paletę uczuć – ból, śmierć, strach. Pokonały one barierę świadomości, przejęły kontrolę nad męskim ciałem i obaliły je na zimną posadzkę, zaraz przed zdezorientowaną kobietą.
            Nie, Philippe tam nie był. Znajdował się daleko od tego miejsca, od tej ciasnej komnaty, droga zajęłaby mu dużo czasu. Mimo tego, odczuł całą sytuację na swoim ciele. Nie potrafił opowiedzieć się, czy był oczami uśmierconego chłopaka, czy jego oprawcy, a może czy wszystko pozostawało złudzeniem jego własnego „Ja”. Przeskakiwał między przepaścią, każdy ruch, mimo nie wykonania z jego woli, pozostawiał rysę na jego duszy. Oddychał szybko, nie kontrolując już kompletnie żadnych odruchów. Rzucało nim we wszystkie strony, zimny pot spływał po jego czole. A może to była po prostu krew? Albo to właściwość bytu tego cienia, jego ciała? Zgubił się, poczuł,  rozdrobnienie własnej osobowości. Raz leżał przed przerażoną dziewczyną, raz miał sztylet w piersi, który sam przed chwilą wbił. Nie zemdlał. Był świadomy wszystkich popełnionych czynów. Właśnie to sprawiło, że pamiętał zdarzenie jeszcze przez długi czas. Właściwie, do końca go nie zapomniał. Zawsze obrazowało dla niego w pełni to, kim naprawdę był. Zimne ostrze zakończyło te męki.
            Co z Kate? Jej serce ogarnęło przerażenie. Zanim upadł, zatoczył kręgi na nierównych nogach, ryknął bez powodu. Nie stracił swobody, rzucało nim we wszystkie strony. Nie wiedziała, co się dzieje. Próbowała go uspokoić, przytrzymać. W jednej chwili stał się cały mokry i blady. Wszystkie objawy przypominały jej jakąś padaczkę lub napad. Napad czego? Ale przed chwilą nic mu nie było! Ale przed chwilą obiecał jej, że powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć… Okłamał ją? Możliwe. Przecież nikt ot tak nagle nie upada i zaczyna wariować. Ewidentnie coś ukrył. Dlaczego nic nie wspomniał? Żadna wymówka nie miała teraz znaczenia. Spojrzała mu w twarz. Wyglądał strasznie. Morskie oczy biły bólem, rozpaczą, wpatrywały się w jeden punkt, gdy ręce i nogi robiły co chciały. Z ust wydobywały się jęki, krzyki, jakby ktoś go maltretował. Czasami ustępowały psychicznemu śmiechu, jakoby miał być jakimś psychopatą. Klęczała przy nim, mimo usilnych prób nie wiedziała, co robić, by ulżyć blondynowi. Z oczu wydobyły się pojedyncze, słone łzy. Uświadomiła sobie, jako wszystkie słowa Bety mogły były prawdą – bała się. Przez cały czas starannie to ukrywała. Czemu pozwolono, by kierował nią strach?
- PHILIPPE! – krzyknęła w natłoku myśli, nie zważając na to, że ktoś może ich napotkać. Mogła być to osoba, która przyniosła by pomoc, ale z drugiej strony wolała unikać teraz cieni oraz tajemniczego strzelca. Jej zawołanie nie przyniosło takiego skutku jak oczekiwała, choć było znacznie lepiej. Jego organizm przestał. W końcu stracił przytomność. Słońce chowało się za horyzontem.

~.~

            Popiołowy płaszcz stanął nad ciałem chłopaka. Skrawki jego okrycia zmokły w szkarłatnej substancji, zimnej substancji. Materiał przybrał jeszcze ciemniejszego, wręcz czarnego połysku. Po malutkim, ciemnym pomieszczeniu rozległo się westchnięcie. Mężczyzna uklęknął przy zimnym nieboszczyku i odwrócił go w swoją stronę. Strój nadawał się już chyba tylko do wyrzucenia. No właśnie. Chyba. Zza ogromnych i luźnych rękawów wyłoniła się ręka, opuszki palców przyłożono nad nosem, między oczami. Mięśnie dłoni napięły się, tak jak cała szara postać. Spod kaptura dochodziły odgłosy przyspieszonego oddechu. Po chwili ustąpiły krótkiemu szeptu:
- Ostende. – padło krótkie i treściwe polecenie. W skutku wokół dłoni przemawiającego zatoczyła się czerwona aura. Niczym metal do magnesu, widowiskowo przepłynęła bez oporu do punktu styku z grzbietem nosa i wtłoczyła się w obieg wokół ofiary. Tworząc zakręcony labirynt roztoczyła się po prawej części ciała, spłynęła po szyi, barku, rozdzieliła się. Zatrzymała się ku ranie, na tej samej wysokości, co u ręki. Po pomieszczeniu rozeszło się ciche szemranie. Czerwona powłoka zniknęła, a osoba zakryta płaszczem pokiwała głową. Nie żył. Nie miał szans, by pozostać żywym. Powinna być to smutna okoliczność. Niestety taką nie była.
            Po paru minutach pozostała już tylko krew. Alfa zorientował się, że nad Blachardem ktoś już czuwa. Nie widział potrzeby ingerowania. I tak ich szansa była mała. Dał im po prostu trochę swobody przed zachodem słońca.

~.~

            Był przytomny. Miał świadomość wszystkiego dookoła, potrafił ułożyć wydarzenia w logiczny ciąg. Miał przeczucie, że poważnie przesadził. Nie wiedział, ile czasu mu pozostało. Prawie go dorwał! Prawie go dorwał! Ale to musiało się teraz stać. Nie dość, iż chybił, to jeszcze oberwał porządnie w lewe udo z jakiegoś ostrza. Prawdopodobnie była to broń krótka, być może sztylet lub inny, dobrze naostrzony nóż. Rana była dość głęboka. Szybko tracił krew, mało tego – jego przemyślenia o porażce całkowicie go pochłonęły. Był bezbronny. Karabin snajperski znajdował się parę metrów od niego, magazynek nie był załadowany.
Jęknął. Bolało. Mocno bolało. Jednak łapanie tego stworzenia nie było dobrym pomysłem.
            Stracił przytomność po paru minutach. Odzyskał ją następnego dnia rankiem. Niby leżał w tym samym holu, co wcześniej, ale nic nie było takie samo. Ktoś tu musiał być. Ku jego ogromnemu zdziwieniu, miał opatrzoną i zabandażowaną ranę, czuł ogromną ulgę. Jego załadowana broń leżała na wyciągnięcie ręki. Ten moment okazał się dla niego całkowicie dezorientujący i kazał mu rozpocząć jego podróż od nowa. Pozostała mu tylko nadzieja.

~.~

            Noc w umyśle Kate przebiegła bardzo mozolnie. Siedziała skulona przy ścianie jednego z korytarzy, nie wiedząc, co zrobić z Philipem leżącym tuż obok niej. Zdjęła z siebie sweter i przykryła go nim. Oddech miał wyrównany, a wszystko wyglądało, jakby wpadł w głęboki sen. Gorączka ustępowała, a policzki zaczęły się na nowo rumienić. Mimo tego bała się.
            Najchętniej poszukałaby kogoś, kto by jej pomógł. Najchętniej zawołałaby „Beta!”, najchętniej porzuciłaby te „ambitne” plany jej kolegi, widząc, jak kończy nawet nie zaczynając. Bała się. Drżała, patrząc na jego zamknięte powieki. Nie wiedziała, co się stało, z minuty na minutę coraz bardziej utrwalała się w przekonaniu, że ją oszukał. Nabierała wątpliwości. Nie chciała go tutaj zostawiać, mimo iż z pewnością znalazłaby jakieś drzwi. Mogła ufać swojej intuicji, a ona wytrwale wmawiała sobie - przywołanie jakiejś osoby nie będzie dobrym posunięciem. Kate pogubiła się, w pewnej chwili nie wiedziała, czego tak naprawdę chce oraz do czego teraz ma dążyć. Biała pustka, szary popiół i parę, niewyraźnych obrazów. Zapamiętała idealnie propozycję popiołowego płaszcza dotyczącą poznania bliższego zamku. Teraz Katharine zorientowała się, że właśnie ta pustka jej to uniemożliwia. Została zamknięta w klatce, bez wyjścia, gdzie czai się niebezpieczeństwo. Jaki może tutaj być sens?
            Nie uspokoiła się, choć udało jej się na krótkie momenty skupić myśli na czymś innym. Tak jak Philippe, dopiero teraz zauważyła lampki, wysoko przy suficie. Jęknęła. Kolejna tajemnica przed nią – Jak się one zdołały zapalić? Od paru godzin nie widziała żadnej żywej duszy. Poprawka – nie znała nikogo zaufanego. Tylko Betę i Philipsowi. Tym też nie mogła ufać. Miała już serdecznie dość pytań. Wolała znać odpowiedzi. Niestety wydawało się to być niemożliwe w tym momencie. 
            Blanchard obudził się dopiero nad ranem. Czuł odrętwienie ciała, przez chwilę nie mógł się ruszyć. Rozrywała go głowa, jego żołądek był jakby wywrócony do góry nogami. Przez chwilę miał wątpliwości, czy to jawa, czy jednak rzeczywistość. Rozglądał się dookoła z niepewnością i zdezorientowaniem, które wkradło się w niebieskie oczy. Zimna posadzka, ściany odbijające złote promienie wschodzącego słońca. Myśli, które dopiero zaczęły rozpoznawać, że to jednak nie jest jakiś koszar. To życie. Tu i teraz, to się dzieje naprawdę. Wczorajszy dzień zatopiony był w krwi, rozstrzępiony na kawałki. Zacisnął zęby i powieki. Nie, nie chciał tych obrazów! Przełknął głośno ślinę, zadając sobie pytanie, skąd one się pojawiły w jego głowie. Czemu były tak brutalne i czy naprawdę to się zdarzyło. Obawy i wątpliwości zniknęły, gdy zauważył ją - dziewczynę skuloną nieopodal. Brązowa grzywka zasłoniła zamknięte oczy. Jej oddech był spokojny i wyrównany, a twarz przybrała maskę potężnego zmęczenia – oczy podkrążone, wargi pęknięte, a skóra blada jak ściana. Podniósł z podłogi dłoń i dotknął lekko jej ręki. Była cieplutka, w przeciwieństwie do całego otoczenia. Zatopiona w głębokim śnie. Biedula. Trącił mocniej jej ramię.
- Katherine? – zapytał cichutko. Ten sam malowniczy akcent, ta sama melodyjność. Nie chciał od razu krzyczeć. Z pewnością była zmęczona, tak samo, jak on. Przecież trwała przy nim, od kiedy stało się… To. Nawet nie potrafił dobrze sobie odtworzyć tej sytuacji. Brakowało mu czasu na zastanowienie się i przemyślenie poprzednich dni. To był jego największy błąd. 
            Otworzyła oczy. Powoli, jakby od niechcenia. Rozprostowała nogi i zerknęła na niego. Powieki rozszerzyły się gwałtownie, ukazując napięcie w szmaragdowych oczach. Zostało ono idealnie skumulowane w kobiecej dłoni, która po chwili spoliczkowała Blancharda.

~.~

            -Arza, wróciłeś już? – czarna postać odsunęła czarne pasma włosów, które zasłoniły jej oczy. Niecierpliwie krążyła po przestrzeni z założonymi rękami. Blada skóra idealnie kontrastowała z czarnym płaszczem. Czerwone oczy wpatrywały się w dal niecierpliwie. Ogarnęło ją coś, zwane nudą, której nie potrafiła najwidoczniej po prostu przeboleć. Tak bardzo chciała już się bawić, rozkoszować się zwycięstwem i bólem przegranych. Była potężna, ale jej cierpliwość została wystawiona na próbę. Nie chciała czekać. Mało tego – znowu usłyszała nieprzyjemny pisk. Jej towarzysz nadal nie wrócił!
- Co za menda. – szepnęła do siebie zrezygnowana. Miała już dość.– A ty czego chcesz?
Cień popełzał w jej stronę szybciutko i otoczył ją paroma kółkami. Przyłożyła swoje palce między jego bordowymi oczami i wstrzymała oddech. Źrenice rozszerzyły otworzyły się niebezpiecznie.
            Nastała bardzo krępująca cisza. Yakaterina stała przez chwilę w bezruchu, nie wierząc, że to co zobaczyła, jest najprawdziwszą prawdą. Wpadła w psychiczny śmiech. Rozniósł się on echem, lawa zajaśniała niebezpiecznie. Dookoła uderzyło pulsujące ciepło, mające umiejętność szybkiego poparzenia nawet najgrubszej skóry. Na "wiedźmie" nie zrobiło to różnicy. Zasłoniła twarzy dłońmi. Czarne pazury niebezpiecznie zabłysnęły w świetle. Mrocznym świetle, nie zwiastującym nic dobrego.
- Ego noni* credo~! – zza palców wydobył się drwiący chichot. – Jacy oni są głupi. Czyżby MG pozbyli się swojej ostatniej deski ratunku? Jasny gwint, pozwolą sobie na zabicie  ich wszystkich? Czy Oni chcą…
            I znowu cisza. Opuściła bezwładnie dłonie i rozchyliła czarne usta. Jej biała, blada, jednakże wyglądająca na młodą twarz ukazała maskę szoku i niedowierzania. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. W jej duszy nienawiść zaczęła grać pierwsze skrzypce. Nie miała serca.
- Czy Oni chcą pozbawić mnie zabawy?

 ~.~

Jak potoczą się dalsze losy Kate i Philipa? Czy dziewczyna będzie w stanie komukolwiek zaufać? Co teraz z ich planem zabicia cienia? Jaką rolę odegra w tym wszystkim strzelec, który też się pogubił? Kim są popiołowe płaszcze? Kim tak na prawdę jest Yakaterina? Ile sekretów jeszcze skrywa zamek? Nagle wszystko zaczyna się komplikować, a rozsądek nie potrafi wytrzymać takiej presji.

Zapraszam do komentowania. 


*patrz – ciekawostki.

7 komentarzy:

  1. Pierwsze wrażenie: O jaa... :D Suuper! :D No to oberwał... :D xd
    Zaczyna się robić jeszcze ciekawiej! :) Nie mogę się doczekać, kiedy napiszesz więcej (zwłaszcza o Blanchardzie i Strzelcu! ;p), także czekam, czekam. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Phillip to będzie najbiedniejsza i najbardziej pechowa postać całego tworu. :D Taki inteligentny chłopczyk do obrywania za nieswoje grzechy. Obiecuję, że jak wrócę zza granicy, to opublikuję kolejny rozdział. Dzięki za komentarz. :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Mam pytanie mozesz przeczytac i jak c sie spodoba udostemnic http://tyijanazawsze.blogspot.co.uk/2014/02/prolog.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy i nie nudzący. Oby następne pojawiały się jak najszybciej!

    OdpowiedzUsuń