Bose stopy
miękko stawiały kolejne kroki na chłodnej posadzce. Każdy krok przyprawiony był
zimnem i bólem, jednakże nie takim, jakie spotkało je podczas stąpania po
białym śniegu. Organizm zdążył wypocząć podczas snu, by wyjść z pokoju i rozejrzeć
się dookoła. Sine palce powoli przesuwały się w przód przydługawego korytarza,
równolegle do ogromnych okiennic, za którymi widać było zaśnieżony i pusty
krajobraz. Do samego horyzontu ciągnął się las, niczym ciemny dywan w szarych
ścianach. Słońca nie było widać. Zachód wczorajszego dnia był piękny, mimo iż
nie pozostawił on śladu w głowie dziewczyny. Wszystko zlewało się w par słów.
Były to proste hasła. „Rose”, „Wrota”, „Zamek”, „Zimno”, „Piekło”, „Szafir”,
„Lód”, „Jeść”. Nie tworzyły jedności. Tylko parę można było dobrać w
pary. Nijako dało się stworzyć z nich całość, a to wszystko, co pozostało w
myślach dziewoi, która na krótką chwilę przystanęła. Spojrzała pustym wzrokiem
w widok rozciągający się za szklaną powłoką. Nie przyglądała się drzewom, nie rozmyślała nad zwierzyną, która tam
się znajduje, ani nie myślała, w jakiej części zamku się znajduje i skąd
przyszła, gdzie jest ulokowane jezioro. Stwierdziła, że musi dostać coś do
jedzenia. Głód był tak ogromny, że go nie czuła. Wiedziała, że jest, widziała
swoje wychudzone ciało. Od samego początku miała też wiedzę, że w tym budynku
ktoś się jeszcze znajduje. Przecież ta osoba musiała wpakować ją do tego łóżka,
zdjąć z niej stare łachmany oraz ją opatrzyć. Z obecnością innej żywej duszy
wiąże się obecność jakiegokolwiek jedzenia i jakiegokolwiek napoju. Katharine,
bo tak zagubiona miała na imię, jak wyniosła z paru słów na oknie, chwyciła się
za brzuch. Raczej tam, gdzie jej brzuch powinien być. Pozostała tylko sucha
skóra, opanowana przez siniaki i zaczerwienienia. Brakowało jej wartości
odżywczych i to one były teraz jak najbardziej potrzebne. Zamek był ogromny, a
czasu mało. Wzrok został skierowany przed siebie, stopy natychmiast ruszyły
znów do przodu po nawale myśli.
Białe i puste
obrazy w głowie Kate Carter okazały się rzeczywistością. Co parę metrów, na
ścianie przeciwległej do okiennic, wisiały puste ramy, bez żadnych dzieł w
środku. Jakby ktoś pozbawił je serca, czegoś, co mogłoby je zdobić. Obrazów nie
było, tak samo jak wielu wspomnień. Zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach,
może po prostu ktoś postanowił się ich pozbyć, ponieważ zaczęły komuś zawadzać?
Albo uzupełnić puste ramy nowymi malunkami? Tego też nie było wiadomo. Ogromne
zamczysko stawiało coraz więcej pytań. Mimo iż mury wydawał się grube, to
panował ciężki do wytrzymania chłód. Na parapetach zalegał najprawdziwszy lód,
na szkle mróz stworzył przepiękne wzory. Matka natura pokazała, że jest
najpiękniejszą artystką we wszechświecie. Tajemnicza, nie dała się poznać. I to
może tworzyło jej urok. Przepiękny urok.
Co jakiś
czas korytarz łączył się z przejściami, czasem skręcał. Krzyżował się z
innymi ścieżkami, zamieniał w ogromne, kolejne, przeróżne hole, wypełnione drzwiami, setkami drzwi. Z takiego holu
swoją wędrówkę zaczęła ta, z oczami szmaragdu. Niestety, w każdym takim
pomieszczeniu, każde proste drzwi były zamknięte, a wyważyć ich nawet nie
próbowała. Była za słaba, straciłaby cenny czas. Raczej, gdy wchodziła w takie
miejsce, mogła myśleć nad tym, jak ogromny musi być klif, by pomieścić obszar tak
ogromnego zamku. Niektóre z holów miały po 7-8 pięter i
wychodziło z każdego kilkadziesiąt korytarzy w różne strony świata, dodatkowo przybierały
one też najróżniejsze kształty i zakończenia. Na dnie kamień był ułożony w
rozmaite mistyczne i oryginalne mozaiki, przy ścianach ciągnęły się systemy schodów.
Tak jak na drodze do wrót budynku, w każdym stopniu wyryto motywy roślinne.
Kształty układu ścian również były wymyślne, choć dominowały kwadratowe oraz owalne
podstawy. Na suficie jaśniał żyrandol. Tajemnicze lampki, świeczki wśród wielu drogocennych kamieni, stanowiły
punkt symetrii dla ułożenia kolejnej układanki – w tej samej kolorystyce, co ta
na podłodze, ułożona kilka metrów pod. Każde puzzle można było interpretować
na własny sposób, ale niestety nie tym zajmowała się dziewczyna. Poszukiwała żywej
duszy, nasłuchiwała wszystkich dźwięków. Nie usłyszała nic, może za wyjątkiem kapiącej gdzieś w oddali wody i echa swoich kroków. Była bliska załamaniu, ale
nie poddała się. Co to, to nie. Można mi uwierzyć.
Co jakiś
czas, w najmniej spodziewanym miejscu znalazła hole lub ogromne, bardzo ozdobne wrota, możemy to tak nazwać. Podobne
były do tych wejściowych, do których się wcześniej dobijała, kiedy chciała wejść do środka. Nie
zaskoczyło ją, że i na tych namalowane były kolejne obrazki, jakoby miały zastąpić
puste ramy. Niektóre takie wejścia były tak specyficzne, że zamiast przyciągać, odciągały.
Dziewoja wiedziała, iż musi liczyć na swoją intuicję, a ona podpowiadała, by
pod żadnym pozorem nie zbliżać się do bordowego kamienia, w którym wykuto niektóre z nich. Właśnie, te niektóre kontrastowały z otoczeniem, ciemne, krwiste.
Były jeszcze takie, które się nieźle wkomponowały – jasnoniebieskie, dawały
większy spokój. Brązowowłosa nie podchodziła do żadnych. Właśnie przystanęła niedaleko takich jednych, błękitnych, by chwilę odetchnąć po ślepej wędrówce, gdy serce zabiło jej
jak dzwon. Podniosła głowę, opuszczony podbródek oderwał się od jej piersi.
Nasiliła zdolność słuchu, w tym celu przymknęła oczy. Po paru sekundach
zorientowała się, że to nie iluzja. Że jej poszukiwania dobiegły końca.
Tam, za
kolejnym zakrętem czaiła się żywa dusza. Słyszała echo jej oddechu, słyszała
twarde i pewne kroki.
Serce
bardzo chciało te odgłosy zagłuszyć, jednakże rozum wziął górę. Jeden głęboki
wdech, wstrzymanie pracy płuc, następnie rozluźnienie. Kolejny raz wzięła się w
garść. Zamczysko było mistyczne i tajemnicze, chyba była w nim duża dawka życiodajnej nadziei. Za każdym razem, gdy była wykończona, po prostu zbierała się w sobie i
dokonywała rzeczy niemożliwych. I to była ta siła. Szybko ruszyła i
powoli wyłoniła głowę do odgłosów, które znajdowały się już bardzo blisko,
zaledwie kilka metrów od niej. I zobaczyła.
Szary
płaszcz, przepasany bordowym sznurkiem, podobnym w odcieniu do niektórych
„dziwacznych” i bardziej niepokojących wejść. Postać miała na sobie nasunięty
kaptur, poza tym znajdowała się tyłem do niej. Nie widziała jej oblicza. Na jej
plecach widniał za to znak. Dziwnie znajomy dziewczynie, bardzo znajomy. W
myślach zapłonął kolejny płomyk. Nie wiedziała skąd, ani jak, ale wiedziała, że
bardzo dobrze zna ten symbol. Tylko nie mogła sobie nic przypomnieć. Tylko
biała pustka, szary popiół i niewyraźne obrazy. Podczas pobytu na zamku do wszystkiego
dołączyło zdjęcie, korytarze, hole, wrota i właśnie ten znak. Płaszcz poruszył
się niespokojnie. Persona zakrywająca swoją twarz pod szarym materiałem
obróciła się niespokojnie, by z tyłu ujrzeć wychudzoną, półżywą i klęczącą
dziewczynę na zimnej posadzce. Uśmiech zagościł na pomarszczonej twarzy pod
kapturem, ręka skierowała się na ramię Kate:
- Jesteś tu
od dwóch dni. Wymęczona wspinaczką na wzgórze na bosaka, dałaś radę dobić się
do drzwi. Teraz spotykam cię daleko, od twojej komnaty. Mimo, iż masz bardzo
słaby talent, to ten budynek daje wyraźne efekty. – głos należał do kobiety starszej
wiekiem, był pewny i pełny doświadczenia z życia. Zrozumiały, pełen nutki
ciepła oraz pochwały. Jednakże intuicja znowu podpowiedziała, że może szybko
zmienić swoje oblicze.
- Piekło… Zawsze wyobrażałam je sobie jako ciemne miejsce,
gorące, bez nadziei i życia... - chrapnęła Carter. – Dlaczego… Dlaczego tutaj? –
Do jej uszu szybko dostał się slogan. Tak bardzo znany jej slogan.
- To dopiero początek. Chcielibyśmy powitać cię we wrotach
do piekła
~.~
- Jedz
powoli, inaczej twój żołądek szybko tego pożałuje. – rzekł szary płaszcz.
Kaptur zniknął już z głowy i ukazał bardzo jasne włókna, ledwo trzymające się
na głowie, niedokładne rozczesane. Tworzyły całość z zmarszczoną i ubolewającą
twarzą. Jedyny symbol życia to oczy – trochę jaśniejsze od Kate, jednakże w
podobnym odcieniu. A powiadają, że zielony to już najrzadszy kolor na globie.
Odcień szmaragdu w otoczeniu szafiru i bieli lodu. Chłodnego lodu. Przyodzianie
kobiety musiało być kilkuwarstwowe. W takim zimnie nie dało się długo
wytrzymać. Ściany były grube, ale nie zatrzymywały ciepła na długo. Przydał by
się ogólny system grzewczy. Zamiast tego do dyspozycji miało się tylko grube,
białe swetry, znalezione jeszcze w komnacie, dokładniej - w jednej z sinych szafeczek. Ubrana była,
podczas tej całej wędrówki, jeszcze w kremową sukienkę i pełne buty. I to było
na tyle zabawy.
Oprócz szafek parę rzeczy było
jeszcze sinych – na przykład sine rany na jej ciele, policzku. Nie wyglądały
zbyt dobrze. Jednakże jedzenie które otrzymała… Było dziwne. Przypominało zupę,
z każdym kęsem brązowowłosa czuła się jak nowo narodzona. Jakby wracało do niej
wiele nowych sił i nowej energii, a wszystkie poważne niedobory natychmiast
powracały. Tak jak wtedy, kiedy wspinała się na zamek. Tak jak wtedy, gdy włóczyła się systemami korytarzy. Wydawało się jeszcze, że to stosunkowo nieduża porcja, jednakże
znikała bardzo powoli. Coś ją napełniało w trakcie jedzenia. Posłuchała
się dobrej rady podstarzałej pani i spróbowała ogarnąć łapczywość, mimo iż nie
było to łatwe. W pomieszczeniu nastała kompletna cisza przerywana tylko
stukaniem żelaza w porcelanowe naczynie i dźwięk głodu - chlipanie, płyn przewracający się w suchej
jamie ustnej.
Po
znalezieniu jakiegokolwiek życia, poza nią samą oczywiście, została
zaprowadzona do jednych z tych jasnoniebieskich ogromnych wejść. Znalazła za
nimi salon, przypominającą wymiarami jakąś halę. Była jednak wąska, ale bardzo
długa. Świadczył o tym ogromny stół, który ciągnął się aż do samego końca –
podestu. Na nim wszerz znajdował się jeszcze jeden stolik. Gdy przy tym
ogromnym umieszczono proste, twarde krzesła z małymi oparciami, tam wszystko
było ogromne, pozłacane. Część tych rzeczy Kate obadała, gdy oczekiwała na
szary płaszcz, kiedy została zupełnie sama. Zastanawiała się przez chwilę, gdzie
się znajduje i po co ją tutaj przyprowadzono. Odpowiedź pojawiła się tak szybko
jak pytanie – otrzymała miskę pełną zupy. Soczystej, w smaku słonej, z szczyptą
bukietu warzyw. Smacznej, jak na jej gusta. Ale warto jeszcze zapytać – czy
smak mógł mieć wtedy jakieś znaczenie? Ona była głodna. Bardzo głodna. Od
dłuższego czasu zżerało ją to od środka. Przez chwilę, gdy mogła skosztować
smaku upragnionego pożywienia, zapomniała o bożym świecie. Ale to był tylko
moment. Nie jestem pewna, czy taki krótki, ale moment. Jak małe, biedne dziecko
dostaje ulubioną zabawkę, z którą musi się rozstać. Po kilku minutach nie zostało
jej nic z podarowanego posiłku. Zabawka się popsuła.
Pozostało
jeszcze wiele pytań. Bardzo wiele. Bardzo trudno będzie wszystkie wymienić, a
dziewczyna miała ich świadomość. Miała świadomość każdej niewiadomej. I to
uczucie czyniło wszystko takim dziwnym, ale w pewnym sensie ekscytującym. Serce
bije mocniej gdy obolałe nogi docierały do każdego elementu układanki, a myśli…
Myśli każdy element dokładnie obadały i opisywały. Próbowały dopasować do
każdego innego. Na razie z nijaki skutkami. Wiedziała jak się nazywa –
Katharine Carter. Wiedziała, że posiada rodzinę – siostrę Rose i matkę.
Wiedziała, że za tymi murami, skutymi niekiedy lodem, kryje się ogromna tajemnica,
która zdecyduje o jej dalszym losie. Zerknęła kątem oka na płaszcz – zauważyła,
że bardzo uważnie jej się przyglądał. Błysk w jasnozielonych oczach nie ugasał.
Nawet zaświecił mocniej gdy druga para szmaragdów zwróciła się w jej stronę:
- Gdzie jestem? – spytał powoli młody głos. – Co ja tutaj
robię? Czemu nic nie pamiętam?
Ton był
całkiem spokojny. Starsza kobieta szybko domyśliła się, że dziewczyna bardzo
dobrze potrafi zapanować nad swoimi emocjami. Miała świadomość, że w jej sercu
może kipać od niepokoju i niewiedzy, co spowoduje jej złość – prędzej czy
później. Odetchnęła spokojnie i poprawiła stolik. Zdecydowanie nie była do
niego przyzwyczajona:
- Czemu nie płaczesz? – spytała powoli. Jej rozmówczyni
odsunęła miskę od siebie i obróciła się w jej stronę.
- A mam powód? Nie mogę okazać strachu gdyby było to
niestosowne. Nie wiem gdzie jestem, kim jestem, jaka była moja przeszłość. Nie
mam nic do stracenia. Czego mam się bać?
„Dobra odpowiedź” – mruknęła w głowie staruszka – „Tylko
niepełna. Dobrze czujesz, że możesz stracić.”. Przymknęła oczy. Pomyślała, że
nie może zapomnieć o swojej misji, nawet jeśli ta młoda uzyskała w pewnym
sensie jej szacunek. Wiedziała kim była, jednakże nie mogła jej tego
powiedzieć. Zauważyła, że dziewczyna nie tylko potrafi opanować emocje, potrafi
je dobrze ukryć przed zwykłymi śmiertelnikami. W dążeniu do celu jest ambitna i
ma ogromną siłę woli, ale to co ukrywa w sercu może ją zniszczyć. Czuła, że
nacisk wewnętrzny na nią się nasila. Może to przez to czekanie na poznanie
prawdy? Może była niecierpliwa? W
myślach kobiety ułożyła się odpowiedź:
- Każdy człowiek się boi. Ba! Bez tego nie ma
człowieczeństwa. Ty też się boisz.
Kate na chwilę wstrzymała wdech. Odetchnęła dopiero po paru
sekundach:
- Rose…
- Dziewczyna z twojego skrawka pamięci. Rose Carter. Twoja
siostra. Boisz się o nią, prawda?
Twarz schowała się we dłoniach. Po krótkiej chwili wydobyły
się niewyraźne dźwięki.
- Ja nawet jej nie pamiętam. Tylko te przeklęte zdjęcie. Ten
strach… Może zabrzmi to, jakbym robiła z siebie niewiadomo co, ale tu nie
chodzi o mnie. Rozum podpowiada, że nie mam nic do stracenia. Ale serce mówi,
że ktoś mnie gdzieś szuka, pamięta o mnie i się za mnie modli. Nie wiem kim jestem, ale wiem jedno. Ta osoba
może mi pomóc.
- A co jeśli powiem ci, że nie pomoże?
Carter spojrzała na szary płaszcz z przerażeniem. Ta
uśmiechnęła się delikatnie. Jakby jej celem było uspokojenie dziewczyny.
Osiągnęła swój cel aż za dobrze. Nie wolno przesadzać. Nigdy.
- Widzisz. Boisz się. Czasami dobrze jest ukrywać emocje.
Ale co, jeśli trafisz na kogoś, kto będzie potrafił cię odczytać? Upadniesz,
prędzej czy później. Mogę powiedzieć, że jesteś w miarę opanowana, ale sama w
to nie wierzysz.
- To co mam zrobić? – szepnęła dziewczyna z drżeniem w głosie.
– Jak mam niby funkcjonować?
- Musisz uświadomić sobie, że strach to uczucie dotyczące
czegoś, co nie istnieje albo co dopiero ma nastąpić. Strachu nie wyprzesz –
jest nieunikniony i ma kilka rodzajów. Ten wrodzony to oczywiście intuicja,
pomaga przebadać wszystkie możliwości pod jak najszerszym kątem. Co do innych –
można się czegoś takiego przykładowo nauczyć, albo go przedawkować. Naukę
zostawmy na później, przedawkowanie jest ważniejsze. Widzisz… Skupiasz swoje
uczucia w swojej duszy, wypierasz je myślami, ale masz tą cholerną świadomość
istnienia. Strach naturalny powoli się nasila. W pewnym momencie wszystko pęka.
Zobacz, tylko poruszyłam temat, zmieniłaś swoje oblicze. To się nazywa
prawdziwe bum. Nieodpowiednie uczucie wzięło nad tobą kontrolę. Z opanowanej
dziewczyny zmieniłaś się w przerażoną duszę na niepewnym gruncie. A to wszystko
w niespełna minutę.
Dziewczyna schyliła głowę. Nie wiedziała tak na prawdę, co o
tym myśleć:
- Jestem pozbawiona wszystkiego. Doświadczenia, wspomnień.
Każda nowa rzecz doprowadza mnie do zawału.
- Rozumiem to doskonale. Dlatego daję każdemu parę dni
czasu, aż wrócą ich prawdziwe charaktery, kiedy ich serce przystosuje się do
nowej sytuacji.
I znowu serce zabiło jak dzwon.
Jak błyskawica szmaragdowe oczy ponownie spojrzały na szary płaszcz. Jedno
słowa, które wyprowadziło je z równowagi. Szybko przypomniała sobie jej
poprzednie słowa. Nie, nie może schować tego teraz dla siebie. Musi spróbować
się opanować. Zwolniła oddech z nagłego przyspieszenia i przymknęła oczy. Po
chwili szepnęła:
- Każdemu? Czy pani
powiedziała każdemu?
Kobieta zachichotała. Miała ciepłą barwę głosu, a w
powietrzu dało się wyczuć atmosferę jakiegoś rozluźnienia.
- Twoje emocje zwariowały. Chcą ułożyć rzeczywistość od
nowa, dlatego bacznie przyglądają się temu, co tu się dzieje. I tak wyłapały
moje słowa. Tak, każdemu.
- Nie jestem tutaj sama?
- Nie. – kobieta wstała. To samo poczyniła dziewczyna.
Szybko poczuła dobrodziejskie działanie potrawy na sobie. Poczuła w sobie nowe
siły. Kolejne z kolei. Dużo tego było. Wszystko przez ten zamek. Na pewno! Wyprostowała się o wiele energiczniej, nogi nie uginały się pod jej
ciężarem. Jej twarz też zyskała nową mimikę – oprócz maski głodu, zgubienia i
cierpienia jakie posiadała na zamku pojawiła się nowa - determinacja. Większa
niż wtedy, kiedy wdrapywała się na zamek, albo szukała pożywienia. To ciekawe,
co ludzki mózg może zrobić pod wpływem paru wydarzeń, paru słów.
- Kto tu jeszcze jest?
Skąd są te zdjęcia? Jak ogromny jest ten zamek? Czemu wszystko jest
takie tajemnicze? – wykrzyczała wręcz. Głos nabrał nowej barwy. Z szorstkiego,
suchego, cichego stał się głośny, płynny, pokazywał wachlarz uczuć. – I co to
była za potrawa? …
Szary płaszcz obrócił się tyłem do niej. Przez jedno z
okien, umiejscowionych gdzieś wyżej wpadło światło. Promień oświetlił znak.
Biały i tajemniczy. Kate stała zdruzgotana w miejscu, gdy jej rozmówczyni się
oddalała:
- Odpowiedz mi!!!
Do jej uszu dotarł tylko kolejny chichot. I po chwili słowa:
- Za kilka dni zdecydujemy, co z wami zrobimy. Jest was
wielu, rozrzuceni po całym zamku z jednym wspomnieniem – w postaci fotografii.
Nie wiecie o sobie nic. Tylko imię, nazwisko i to, co na tym skrawku pamięci
widnieje. Wielkość zamku przekracza granice twojej, ludzkiej wyobraźni. Tutaj
panują inne zasady, niż w świecie, który znasz na co dzień. Korytarze ciągną
się bez przeszkód, we wszelakie strony. Nie ma określonej liczby komnat jakie
tu znajdziesz. Jeśli siły uznają, że jesteś warta, mogą zamek dla ciebie
powiększyć lub zmniejszyć. Będziesz błądziła w kółko, lub zaplatasz się w
labiryncie. Jeśli posłuchasz intuicji to nic ci nie będzie. Dała ci już radę –
nie wkraczaj w bordowe wrota. Nie wolno ci, pod żadnym pozorem. W holach, tych
wielopiętrowych, znajdziesz pokoje i będziesz mogła wejść do tych, które są
oznaczone twoim imieniem. Poza tym tylko
szafirowe wrota są dla ciebie szeroko otwarte. Znajdziesz w nich wszystko, co
dla przeżycia i rozrywki będzie potrzebne. Nie pomylisz ich, jeśli obadasz
znaki na kołatkach. Zgłodniejesz? Przyjdź tutaj, będzie na ciebie już coś
czekało. To specyficzna mieszanka, poznasz ją dokładnie za te parę dni. Chyba.
I ostatnia rzecz – jakby się coś działo to zawołaj głośno „Beta”.
- Beta?
- Tak mam na imię. – Szary płaszcz znajdował się już przy
wyjściu. – To mój znak.
Beta, jak podawała staruszka, wykręciła rękę i wskazała znak
na swoim przyodzianiu. Nie odwróciła
się, nie spojrzała nawet na bardzo zaskoczoną dziewczynę. W jej domniemaniu miała
wystarczająco informacji, by się przyswoić z tym miejscem. Miała wystarczająco
czasu by poznać samą siebie, być może znajdzie sobie towarzysza. Tymczasem
trzeba było zdecydować, co z nimi wszystkimi zrobić. Czasu było mało. Zanim
wyszła na dobre rzuciła tylko:
- W całym budynku, jeśli mogę tak to nazwać, jest jeszcze 9
osób z takimi płaszczami i znakami greckiego alfabetu. Radzę ich nie zamęczać
pytaniami, albo w ogóle się nie odzywać. Za to swoich rówieśników jest chyba
około 50. Masz jakieś zajęcie i pusty umysł. Powodzenia.
Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk zamykanych wrót. Carter
pozostała samotnie w pomieszczeniu. Wkrótce jednak ponownie rozeszło się
potężne trzaśniecie. W środku nie pozostała żadna samotna dusza. Słońce, jak na
chwilę wyszło, tak szybko schowało się za grubymi chmurami.
Bardzo dziękuję. Staram się pisać wyczerpująco, bo to jeden ze sposobów, na zdobycie zainteresowania. Powiem ci, że miałam plany pisanie 1 rozdziału w miesiąc. Teraz to raczej nie możliwe. Jestem w połowie 3, choć opracowałam wiele innych rzeczy.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz. I powiem od razu, że znaleźć mnie łatwo. ^ ^