Nawet nie wiedziała, po jaką cholerę to zrobiła, nie wiedziała, co ją do tego zmusiło. Niewiedza. Pustka w głowie, dziwny chaos, naruszający każde prawo tego świata. Czerń i brak nadziei, brak fundamentów, ostatecznie też – brak przyczyn, chociaż można by było się pokłócić o to. W swojej małej dłoni zmieściła cały wręcz pokład swoich emocji z ostatnich, paru godzin. Było ich całkiem dużo, a przez całkiem można zrozumieć niewyobrażalną ilość dla ludzkiego umysłu. Paradoks jest tutaj, że zaistniały właśnie w tym umyśle, że osiedliły się. Przekroczyły wszystkie granice. Stanowiły liczbę, która nie miała zamiaru się zmniejszać, a z każdą minutą nawet robiła odwrotnie. W końcu skumulowały się w jednym punkcie i wyżyły na obiekcie wielu przemyśleń, może i strat. To przecież naturalne. Musiały, inaczej doprowadziło by to do fatalnych w sobie konsekwencji. Kontrolę całkowitą przejęły nad małą dłonią, ale nie straciły bynajmniej nad resztą ciała. Co to, to nie. Katharine Carter nie panowała już sobą. Pokierował nią strach, strach który wyjątkowo przedawkowała. Intuicji nie było. Tylko jedna dusza przywarta do ściany przez różne okoliczności. To przecież jasne, iż nie da rady przetrwać takiego nacisku. Stała przed Philippem, którego obarczyła częścią tego wszystkiego, tej winy. Nie miała powodu, przyczyny, ponieważ nie wiedziała. Wgadała sobie teorię kłamstwa, która przywarła do serca. Zwątpiła w cichą nadzieję. Z oczu pokapały kolejne, słone łzy. Przyozdobiły poczerwienione oczy, wpatrujące się w jeden punkt. Usta rozwarły się, nabierając przy tym trochę powietrza, które po dotlenieniu krwi wydostało się przez nos. Zignorowano ból dłoni. Na policzku towarzysza natomiast pojawił się czerwony ślad, a on sam wydał jęk. Z drugiej strony – Blanchard mógł się tego spodziewać. Sytuacja stawała się coraz bardziej zawiła i skomplikowana, mimo iż nic się nie działo. Na miejsce starych, wydalonych emocji pojawiały się nowe. Niestety, one też nie miały zamiaru ubrać się w cieplejsze barwy, a czarna dziura powiększała się, pochłaniając każde światło na swojej drodze. A słońce wschodziło. Nie przejmowało się niczym, nie miało żadnego pojęcia, co się dzieje, mimo iż obserwowało cały czas.
Chwila
trwała przerażająco długo, gromadziła za dużo łez, za dużo smutków i żalu. W
końcu brązowowłosa pokazała po raz kolejny, że jeszcze nie kontroluje siebie i
swoich zamiarów – rzuciła się przed siebie, nie obmyślając uprzednio, co
później zrobi. Zresztą to samo było, gdy przystała na propozycję Philippa
Blancharda. Ruszał on natychmiast za nią. Nie zatrzymała się, zignorowała, zamykając
się w sobie. Słona woda to posmak, który będzie jej towarzyszył do końca życia.
Tak jak biała pustka, szary popiół i parę niewyraźnych obrazów. Nie należy też
zapominać o męczących pytaniach i pragnieniu, że jednak to tylko koszmar, a
żadni „strzelec” czy „cień” po prostu nie istnieją, a są złudzeniem
nieograniczonego tworu. Ona została rzucona na głębokie wody jawy i kłopotów.
Brnęła przez nie niezbyt dzielnie. Kiedyś w końcu musiało się to skończyć –
wpadła do holu i zbiegła z schodów na niższe piętro, potem na parter. Szlochała,
a za nią biegł jej towarzysz, jeśli mogła go tak nazwać.
- Boli. Strasznie boli. Strasznie boli Philippe, kiedy
wiesz, że prawda jest tak skomplikowana, a sam żyjesz kłamstwem. Po co to? Kim
ty w ogóle jesteś? - Miała wyrzuty. To stało się za szybko. Najpierw ktoś go
atakuje, potem widzi, jak strzela, teraz dostaje napadów. A Ona? Oprócz
przemiłej pogawędki z popiołowym płaszczem nic jej nie było. Ale niebieskooki
blondyn po prostu ją złamał. Zniszczył jej system. Głupia dała mu się porwać.
Czuła, jak tonęła w tym oceanie, w tych wodach swojego własnego umysłu, tworu,
którego nie mogła ogarnąć. Dawna desperacja po części wyparowała. – CHOLERNA
NIEWIEDZA!
Zamknęła się ostatecznie tym krzykiem. Choć przestała lekko
szlochać, choć zdobyła się na otarcie ostatnich łez, nie chciała już nic
słyszeć. Uciekała przed siebie.
- Widziałem jak ginie, młody chłopak! Przez cienia! – te
argumenty miały się liczyć. Dla niej puste, bez sensu – dla niego bardzo
głębokie. Czuł przecież, że to on sam zabija. Musiał się z tym podzielić. Nie
wiedział tylko jak, ponieważ Ona już nie słuchała. Rozumiał. – Kate, opanuj
się.
Szczerze, to nogi pod nim drżały. Nie odpoczął odpowiednio.
Był tak zmęczony, że nie mógł za nic na świecie nadążyć za szatynką. Cały czas
wszystko mu się kręciło dookoła, prawie nie przypłacił takiej rozrywki groźnym
upadkiem na stopniach. W myślach zadawał sobie jedno pytanie: „Dlaczego Ja?”.
Zwalniał z każdym krokiem, gdy dziewczyna przyspieszała. W końcu zrezygnował i
puścił ją wolno, a sam upadł na kolana wpatrując się w jej oddalającą personę.
Opuścił wzrok ku podłodze. W końcu pozwolił też, by strach opanował i jego.
~.~
Dzierżył w ręku strzelbę, krocząc
przed siebie. Starał się nie zostawiać żadnego odgłosu, pozostać niewidzialnym
wśród zimnych ścian. Serce biło mu jak szalone, pozostawał na wdechu. W końcu
wpadł na trop. Miał szansę, by zakończyć pewien etap. Chęć rozwikłania zagadki
ciągnęła go ku sobie. Przez długi czas nie widział swojego celu, ale dopiero w
tamtym holu uświadomił sobie, co chce osiągnąć. Albo tylko sobie wyobraził, że
zdaje sprawę. Nagle stanął wryty w obliczu ogromnego hałasu. Zadzwonił mu w
uszach, rozszedł się po pustym zamku. Myśliwy idealnie wyczuł, że jego centrum
znajduje się bardzo blisko. Włos jeżył mu się na głowie, a na skórze pojawiła
się gęsia skórka. Jego potencjalna zwierzyna, nagroda, koniec własnej tułaczki.
A ostatecznie jego szansa. Jego i tylko jego. Idealnie zdawał sobie sprawę, że
nikt nie mógł już mu zaszkodzić. Nie bał się innych. Zdał się na intuicję i odwrócił się gwałtownie,
celując w… pustkę. Nie ujrzał nikogo. Rozejrzał się na boki bacznie
przygotowany. Już sobie miał odpuścić, gdy zorientował się, że znajduję się
blisko skrzyżowania dwóch ścieżek. Przyległ do zimnej ściany i na palcach
podszedł do krawędzi. W myślach odliczył sobie powoli do trzech, jak na sygnał
zerwał wszystkie mięśnie i wyskoczył zza muru. Odruchowo nacisnął na spust… Tylko
ponownie nie było tam nikogo, Ani niczego. Zaklnął pod nosem. Właśnie wydał
swoją pozycję, przez ten cholerny, odruchowy strzał! Właśnie wszystko poszło,
gdzie pieprz rośnie. Już wiedzą, na jakiej stoi pozycji. Miał nieodparte wrażenie, że mimo
pełnego magazynku przez swoją głupotę mógł właśnie stać się teraz ściganym,
zamiast ścigać sam. Kilka metrów od niego leżała tylko kupka jakiegoś
strzaskanego lodu. Podszedł bliżej, nadal mając się na baczności, szykując się
na najgorsze. Zbadał, że oderwała się ona ze stropu pokrytego lodem, który w
tej części budynku pochłaniał praktycznie wszystko. Długo myślał nad tym
miejscem. Zauważyła, że w południowej części jest o wiele cieplej, gdy północna
skuta była jak jakiś lodowiec. Mało tego – na właśnie w tej części, właśnie
przy północnym stoku znajdowało się jezioro. Miał argumenty, by sądzić, że tafla
też pokryła cienka powłoka.
Dopiero zadanie, którego się
podjął, pochłonęło go w tym stopniu, by zapomniał o strukturze budowli. A teraz
stał na froncie, na polu jego życiowej walki. Kopnął w przeźroczysty „kamień”.
Potoczył się na parę metrów, a echo tego przemieszczenia rozeszło się po
korytarzu. Nie minęła sekunda, a już szatyn
usłyszał przeraźliwy krzyk. Serce wyrwało mu się z piersi. Nie musiał czekać
długo, aż znowu naciśnie na spust. Dopuścił jednak do siebie jeszcze jedno
uczucie – zauważył, że jest zdany TYLKO na siebie.
~.~
Bieg przerodził się w szybki
marsz, a dusza nie zamierzała się jeszcze otwierać. Nie poszła daleko, nie oddaliła
się znacząco od tamtego miejsca. Mogło się zdawać, że oczyściła swój umysł, po
kolejnej dawce strachu i szoku, że przestała kontaktować się z rzeczywistością.
Patrzała pustym wzrokiem przed siebie. Szmaragdowe, lekko podkrążone oczy, przed
chwilą mogły wyrażać moc uczuć i emocji, teraz pokazywały głuchą pustkę. Twarz
przybrała maskę straszliwej obojętności i głupoty. Nie kontaktowała z
rzeczywistością. Nie zwracała uwagi na otoczenie, na swoje samopoczucie. Po
prostu kroczyła, wyparła się siebie, ponieważ nie wiedziała, kim jest Katherine
Carter. W pewnym momencie nie chciała nawet wiedzieć. Czuła okropną niemoc i to
ją zabijało. W ponad trzy dni miała się poddać. Dopiero co wstawał ranek.
Promienie przebiły się przez okna, na których mróz pokazał całe swoje piękno,
choć nie mógł się liczyć z obiektywną oceną dziewczyny, nie była zainteresowana.
Ramy nadal pozostawały puste, przez ten cały czas. Gdy Kate dotarła do zakrętu,
kolejnego, nic nie znaczącego zakrętu, podeszła do ściany i oparła o nią czoło.
Na chwilę skrzywiła się, czując przeraźliwy chłód. Jęknęła i pokiwała przecząco
głową. Przymknęła oczy, gdy wydarzyło się coś, czego się nie spodziewała.
- Nie wierzysz, prawda? – Wstrzymała oddech, a serce
zatrzymało się. Oderwała się jak poparzona od ściany, a jej obojętność ustąpiła
zaskoczeniu. Gwałtownie spojrzała w zakręt z rozwartymi źrenicami. Już miała
krzyczeć, wydać z siebie jakikolwiek głos, ale TO spojrzenie jej to
uniemożliwiło. Pozostała jak wryta z rozchylonymi ustami. Siedział tam. Miał
przenikliwe, oliwkowe oczy, wpatrujące się zza brązowej czupryny. Szybko
odgadła, że jego dusza również była niespokojna. Z twarzy odczytała wiele:
zastanowienie, zmęczenie, zaspanie. Nie słyszała go wcześniej, czyli musiał ją
obserwować od jakiegoś czasu, kompletnie jak Philippe. Zresztą tak jak i
blondyn był ubrany. Spotykają się w takiej samej sytuacji, jak z nim wcześniej
– gdy chce pęknąć. Ale obydwoje jej to nie umożliwiają. Pojawiają się jak grom
z jasnego nieba. Z drugiej strony… Czy szatyn też dostarczy jej takiej dawki
emocji? – Nie wierzysz, że to wszystko jest prawdą. Objaśnię ci: to jest
prawda, czy tego chcesz, czy nie. Nie obchodzą jej twoje marzenia. Cholerny,
pieprzony beton, którego w życiu nie wykruszysz, granica jawy i rzeczywistości.
Stąpasz po stałym gruncie i jutro na pewno nie obudzisz się w swoim cieplutkim
łóżeczku, którego nawet nie pamiętasz. Bo prawdą jest, że nie wiesz kim jesteś.
To
brzmiało, jakby chciał wylać kubeł zimnej wody na jej wszystkie nadzieje. I
zrobił to z powodzeniem. Dziewczyna poczuła mały kryzys swojej ambicji, ale
zaraz po nim potrafiła jeszcze coś sprostować:
- Wiem, że nie wiem, kim jest Katherine Carter. – odparła po
chwili łamliwym głosem, nadal wpatrując się dużymi oczami w nieznajomego.
Zestawiając go z Blanchardem, bardzo mało uczuć ją omiotło widząc takiego
realistę. Nie zrobiło jej się ani ciepło, ani zimno. Przygnębił ją, choć po
chwili ogarnęła ją dziwna chęć desperacji. Ogarnęła się, otrząsnęła. Przełknęła
głośno ślinę i nabrała resztki sił na kolejne zdanie. – Nie wiem praktycznie
niczego.
Uniósł brwi. Po raz kolejny Kate odniosła przedziwne
wrażenie, iż powiedziała dla niego coś oczywistego. Zauważyła, że szatyn może
mieć takie same informacje o zamku i życiu na nim się toczącym jak Ona. Na
pewno jednak potrafił więcej z tego wywnioskować. Myślał racjonalnie i nawet
nie próbował dopuszczać do siebie innych myśli niż te, które wydają się być
całkiem logiczne i racjonalne.
- Jasny gwint, brawo za nowe odkrycie… Katherine? – zapytał.
Pokiwała głową twierdząco. – Ach. Jestem Marco, jakby co. No więc, nie wiesz
kim jest Katharine? No to ją wykreuj. Bo na razie, ja widząc taką oto Kate…? –
znowu przytaknęła na ton zapytania w głosie. – To bym stwierdził, że to jakaś
beksa, która nie radzi sobie w życiu. Cholera… Laska, ogarnij się.
- A ty sobie niby radzisz… Marco? – skontrowała ostro w jego
stronę. Przesadził. Zbulwersowały ją
jego słowa. Beksa? Tak, płakała, ale miała powód… W tej chwili zorientowała
się, że przecież jeszcze przed chwilą uważała, że przyczyn nie ma, ponieważ nie
wie. Zamroziło ją. Poczuła na sobie jeszcze większy kubeł zimnej wody,
wszystkie jej ambicje doszczętnie utonęły. Jęknęła i odwróciła wzrok,
zawstydziła się. Nie miała niczego, natomiast pojawiła się koncepcja, by to
wykreować na nowo, od początku. Nic nie mogło jednak być takie proste.
- A czy ja powiedziałem, że sobie radzę? – warknął groźniej,
przy czym na nowo zwrócił na siebie oczy rozmówczyni. Gdy przed chwilą mówił
chłodno, bez uczuć, nagle jego głos się po prostu załamał. – Ty sobie nie
radzisz. Widzisz, tylko coś powiedziałem, a ty wylatujesz z pretensjami. Masz
potencjał, tak jak inni, bo przeżyłaś dotychczas. Ona nie miała takiego
szczęścia…. Jasny gwint, co to było…?
Gwałtownie wstał i wykonał parę kroków w stronę przeciwną.
Twarz schował w dłoniach. Każdy jego ruch był gwałtowny, przepełniony czymś,
czego szatynka nie potrafiła nazwać. Na pewno jednak nie było to coś dobrego,
wręcz zdesperowanego i rozpaczliwego. Carter zdała sobie sprawę, że te
powiedzenie „cholera”, ten nagły atak, to wszystko wynik podobnego szoku, który
obserwowała w nocy poprzedniej, na jej byłym towarzyszu. Coraz bardziej się do
siebie upodabniali, mimo iż całkowicie się różnili – nie tylko z wyglądu, ale i
cechami charakteru. Marco i Philippe, Philippe i Marco… Imiona w głowie Carter brzmiały wręcz
identycznie. Przymknęła lekko oczy i sformułowała pytanie. Nie warto było
czekać.
- Widziałeś…. Śmierć? – A On zerknął na nią tylko i nabrał
powietrza. Pozwolił, by przetoczyło się przez całe jego ciało, dostarczyło
tlenu do każdej, najmniejszej komórki. Wypuścił je przez nos.
- Kolejne idealne odkrycie. Gratuluję. – podkrążone oczy,
blada skóra i pęknięte wargi. Tak samo. – Może nie widziałem, ale brałem
udział. Ty tego nie przeżyłaś, jak wnioskuję. Jasny gwint, taka beksa, a taka
szczęściara.
Zacisnęła mocniej zęby, ponownie przybrała maskę złości i
goryczy. Poczuła, że kolejna rzecz w niej pękła, przebiła się przez cienką
skorupkę. Lód się zawalił. Łypnęła na Marco. Nie miała zamiaru tego dłużej
słuchać:
- „Jasna cholera” – zaczęła tym samym tonem, jednakże bardzo
go posłodziła na swój sposób, zaśpiewała, zaćwierkała. Natychmiast jednak
szorstko dodała, bez skrupułów. – Nie
nazywaj mnie beksą.
Nie można nawet sobie wyobrazić, jak bardzo się zadziwiła,
widząc, iż chłopak uśmiechnął się do niej szeroko, bez żadnego zastanowienia
się, w ułamku sekundy. Jego oliwkowe oczy przed chwilą niby rozglądały się
zdenerwowane, teraz pokazały, jakże wielką zabawę im dostarczono. Katherine
uniosła wymownie brwi i odchyliła się do tyłu. Pokiwała lekko głową ze
zdumienia. Tego nie mogła wręcz się spodziewać. Ponownie serce zatrzymało jej
się w piersi, natomiast na skórze pojawiła się gęsia skórka. Kolejny raz nieznajomy
zbił ją kompletnie z tropu. Niedowierzała, dziwny dreszcz przeszedł jej po
plecach, gdy jego śmiech rozszedł się echem po korytarzu. Marco ukazał szereg
białych ząbków i puścił oko w jej stronę.
- Widzisz. Masz potencjał. Teraz już o wiele lepiej. –
opanował swoją nagłą radość. Kate cofnęła się o krok, ale i tak podszedł do
niej. Pozwoliła sobie w tym momencie, na rozwiązanie ostateczne paru,
drażniących ją od paru minut aspektów. Przede wszystkim był wyższy od blondyna
o ok. 10 centymetrów .
By nawiązać z nim kontakt wzrokowy, musiała unieść głowę, co nie było konieczne
w przypadku konwersacji z Blanchardem. Oliwkowe oczy różniły się kompletnie od
tych morskich. Gdy tamte pokazywały szum morskich fal, te mieniły się wieloma
kolorami, żywymi kolorami. – Tak, widziałem, jak te przedziwne stworzenie
zabijało tą biedną dziewczynę. Może nie o tyle widziałem, co czułem to całym
sobą. To była okropna iluzja, złudzenie, które zdołało mną pomiotać, zakręcić
wokół palca, wzbudzić strach, zniszczyć moją duszę doszczętnie. Całkiem solidna
lekcja. Też nie wiem, kim jest Marco. Postaram się go wykreować. Co ty na to?
Lekko, powoli uniósł kąciki swoich ust, a w oliwkowych
oczach rozpalił się nowy błysk. Symbolizował on sympatię, swojego rodzaju
spokój i radość z chwili. Wykluczył na chwilę obraz drażliwego, wybuchowego
choleryka, którym nieodparcie był. Zestawił się tym razem przeciwnie do
flegmatycznego Phillipa, z którym i tak go dużo jednak łączyło. Pomógł. Dał
nadzieję. Pokazał jej płomień w chłodnym zamku. Dziewczyna zdecydowała się po
chwili namysłu na odwzajemnienie uśmieszku. Zapaliła w swoich szmaragdowych tęczówkach chęć
podziękowania i napływ kolejnych sił, których mogła pomieścić już całkiem sporo. Ukłoniła
się lekko, ugięła nogi w geście podziękowania. Serce zostało ogrzane przez
ciepłe uczucia, skontrastowały z chłodnym, surowym otoczeniem i warunkami zamku,
bielą i pustką. Rozpoczęło wszystko od nowa. Zatoczyło się wśród koloru nadziei
– zielonym, intensywnym zielonym, który pochłonął w pewnym stopniu wieczny, zimny,
ale piękny błękit. Morze tańczące nieopodal pachnących łąk. Zastała niezwykła
harmonia, potok szalonych emocji zatrzymał się. Oczy Philippa mieszały się z
oczami Marco. Spokój, a drażliwość. Zrównoważenie, a zmienność. Kontrola, a
wybuchowość. W końcu też równowaga, ale ta oliwkowa zieleń. Chęć
odpoczynku i wiecznego spokoju. Kolor zabitej natury, tęsknoty, łączony z
chaosem panującym w tym osobniku. Żądał tego, co pisał w swych oczach. Pozwolił
Katharine czytać, ogarnął ją sobą. Pochłonął jej duszę i myśli swoimi emocjami
i uczuciami, ogrzał nimi jej ciało i serce. Zawładną iluzją.
Los jednak
lubi płatać figle. Jest bezlitosny, nieobliczalny. Niczym ogromnym uderzeniem, złamał
krzywe lustro, w które wpatrywała się dziewczyna. Zakręcił rzeczywistością, w
jakiej się znalazła, zepsuł Marco. Rozpętał się chaos, który zniszczył
natychmiastowo wszystkie uczucia szatyna i ich bogate przenośnie, jakimi się
cechowały. Wywołał hałas praktycznie znikąd, zatrząsnął czasoprzestrzenią i
usunął z niej szatyna do nikąd. Oczy Kate zaświdrowały. Już go nigdy nie
zobaczyła. Nie mogła dotknąć, wyczytać jego historii, przypomniała sobie o
białej pustce, która się przed nią objawiła. Wstrzymała oddech zszokowana. Nie
stał już przed nią. A raczej to Ona nie stała przed nim. To nie był ten
korytarz. Nie było tego okna. Tylko hol. Olbrzymi hol z tysiącem zamkniętych
drzwi. I odgłos wystrzału z karabinu, który rozkazał jej upaść. Kolejny pocisk
przeleciał jej obok ucha. Słyszała świst, pisk. Pojęła jednak nader szybko, jako iż to nie ona była celem. Serce
zaczęło bardzo szybko bić. Uniosła głowę na tyle, ile mogła. Jej źrenice się
rozszerzyły gwałtownie ponownie.
To był
cień. Unosił się nad nią parę metrów w czarnej poświacie. Pulsował negatywną
aurą, biło od niego sporą goryczą i żalem. Nie miał jednego, stałego kształtu.
Pływał w powietrzu, nie latał. A oczy bordowe potęgowały strach, który się
narodził. W powietrzu roztaczały się kolejne pociski, których unikał. Uderzały
w puste ramy, które spadały na podłogę jeden za drugim. To coś unosiło się w
tym chaosie jak jego władca i pan. Kto strzelał? Nie wiedział, nie wiedziała i Ona. Możliwe, że ten myśliwy jej natomiast nie widział. Kate po prostu leżała niczym trup,
zszokowana tym, co zobaczyła oraz całą zaistniałą sytuacją. Nie mogła oddychać,
a jej myśli oszalały. Nadal pamiętały pismo Marco. Mimo iż nie chciały go
wyprzeć, musiały ustąpić strachowi. Jak to w ogóle możliwe, że w ciągu jednego mrugnięcia zmieniła położenie? Co się stało? Skupiła się i pozostawiła pytania na później. Intuicja znowu rozkazała jej uciekać. Znowu
kazała jej się podciągnąć i wstać. Znowu świstało jej obok ucha. Nie zważyła na
to, chciała uciec. Ale wtedy się wydała. Już miała zginąć. Ale ponownie coś ją cisnęło
na ziemię. Ktoś trzymał ją w swoich ramionach. A ten stwór po prostu pływał.
Rozsyłał złą energię we wszystkie strony. A ramy spadały. Wtedy jej wojna
dopiero się rozpoczęła.
~~.~~
Co się stało z Marco? Kim On w ogóle był? Co dalej z Kate? Jak zakończy się walka w holu? Czy to właśnie ten strzelec polował na cienia? Gdzie podział się Philippe? Co dalej z przedziwnymi zabójstwami?Ile osób uległo przerażającym wizjom? Pojawiają się kolejne czynniki, które burzą cały system wartości.
~~.~~
Co się stało z Marco? Kim On w ogóle był? Co dalej z Kate? Jak zakończy się walka w holu? Czy to właśnie ten strzelec polował na cienia? Gdzie podział się Philippe? Co dalej z przedziwnymi zabójstwami?Ile osób uległo przerażającym wizjom? Pojawiają się kolejne czynniki, które burzą cały system wartości.
Bardzo ci dziękuję. Twoje zdanie jest dla mnie bardzo ważne. :)
OdpowiedzUsuńFajny ten Twój Marco! :> Chociaż i tak jestem w Teamie Philippe'a... :3
OdpowiedzUsuńDziewczyno, piszesz coraz lepiej. :o Te opisy... :o
I fakt, muzyka nadaje klimatu. :)
Mój ulubiony rozdział! ♥ Czekam na następne! :)
Team Philippe, Team Marco... Zaczyna się! :D
UsuńBardzo ci dziękuję za pozytywną opinię. ;) Starałam się bardzo nad tym rozdziałem, widzę, że ci się podoba. Jeszcze raz dziękuję. ;)
Dobra, w końcu znalazłam trochę czasu na przeczytanie całości, no i jestem ;)
OdpowiedzUsuńWięc tak: z uwag technicznych, to powiem tyle, że sporo błędów rzuciło mi się w oczy (wiesz, nie jakoś miażdżąco dużo, spokojna głowa, ale jednak były widoczne), ale widzę, że rozdziały są w poprawie (i faktycznie te, o których napisałaś, że są poprawione to po nich bardzo widać, więc pozostaje mi tylko pochwalić :)), także tym bardziej się nie czepiam :)
Masz bardzo specyficzny styl, który przywodzi mi na myśl trochę wersy, które pojawiały się bodajże w mickiewiczowskiej "Romantyczności" i chyba później w jakimś wierszy Broniewskiego o ile się nie myślę: "Słuchaj, dzieweczko! Ona nie słucha..." -czy coś w ten deseń. W każdym razie, chodzi mi o to, że częściej używasz do określania swoich bohaterów zaimków ON lub ONA, niż ich imion. To, plus język jakiego używasz sprawia wrażenie, że ten tekst wydaje się mieć pewnego rodzaju poetycki wydźwięk, pomimo że jest to przecież najzwyklejsza proza - przywodzi mi to na myśl jeden (bardzo dobry swoją drogą) fanfik do Hetalii, chyba "Pod niebem ciemnym niebo", czy coś podobnego - tylko, że tam to jest widoczne jeszcze bardziej niż u Ciebie, no i przede wszystkim tam jest celowe. Powiem szczerze, że trudno czyta się takie coś, co jednocześnie paradoksalnie wcale nie jest wadą Twojego tekstu - nie wiem, dlaczego, ale naprawdę znajduję przyjemność w tych twoich zawiłych, trochę lirycznych zdaniach. Sama nie wiem, może tylko ja ten tekst tak odbieram, ale naprawdę on ma tak wyjątkowy i trudny do opisania (przynajmniej dla mnie) klimat, że rzadko się z czymś takim spotykam - naprawdę wyróżniasz się pod tym względem, i oczywiście: każdy może to odbierać inaczej, ale mnie ten styl ujmuje.
Teraz odnośnie fabuły: początkowo ciężko było mi się połapać co i jak, ale to raczej zrozumiałe, zważywszy na to, że to Twoja autorska historia. A jak już zaskoczyłam, to poleciałam na łeb na szyję - naprawdę kupuję Twój pomysł, kupuję jego klimat i cały świat, wszystkich bohaterów i wydarzenia - to jest tak szalenie oryginalne i niespotykane, że na milion procent tu zostaję jako stała czytelniczka. Marco jest całkiem interesującą postacią, choć niewiele o nim wiemy. Phillipe'a (mam nadzieję, że nie pomyliłam pisowni?) za to nie lubię, choć ciekawi mnie naturalnie, co się z nim stało. A Kate jest taka... neutralna. To chyba najlepsze słowo. Nie ujawnił się jeszcze do końca jej charakter, ale czemu tu się dziwić, skoro nawet ona sama siebie nie zna. Intrygujące są też popiołowe płaszcze (choć, o ile nie jest to nazwa własna, to zdaje mi się, że lepiej brzmiałoby POPIELNE lub POPIELATE... sama nawet nie do końca wiem, jak to odmienić, więc nie będę się wymądrzać). I Yakaterina. Jest trochę straszna, ale chyba o taki efekt chodziło. Ja z resztą, tak z innej paki,dopiero po jakimś czasie dopatrzyłam się, że to YAkaterina, a nie YEkaterina, i już zdążyłam ochrzcić ją Katiuszą :D
Miałam się jeszcze przyczepić do karabinu, ale sprawdziłam i okazało się, że to ja jednak nie miałam racji, także sprawa już nieaktualna :)
Podsumowując, to mnie się bardzo podobało no i oficjalnie stwierdzam, że jestem nową stałą czytelniczką :D
Pozdrawiam
Freyja
Oj. Dwa dni bez internetu i co ja tutaj znajduję. Już spieszę z odpowiedzią. :)
UsuńTak, błędów jest sporo. Być może to wynik tego, że nie posiadam Bety, a sama mam trudność z dokładnym przeczytaniem tego, co napisałam, od razu. Nie chciałam odwlekać publikacji tych wypocin i tutaj mój błąd. Mam nadzieję, że wkrótce sytuacja się zmieni tzn. Poprawię resztę i znajdę kogoś do poprawy/sama się nauczę poprawiać.
Jeżeli mam być szczera, to mój styl trochę oddaje mnie. Głównie składa się z moich przemyśleń, doświadczeń. No i czerpię trochę inspiracji z książek Jo Nesbø. Pisze kryminały i dla mnie jest mistrzem budowy atmosfery. To tym elementem mocno się ataram, ten element ciągle dopracowuję. :)
Cieszę się, że podoba ci się historia. Choć do teraz mam wątpliwości, czy oby nie jest zbyt przesadzona. Świat jest bardzo skomplikowany, a wrzuciłam do niego paru boharterów bez wspomnień. Cel, jaki sobie postawiono, wprowadzając Marco został osiągnięty pod każdym względem. Kate ma być postacią, która podsumowuje wiedzę czytelnika, a Philippe nie został do końca wykreowany, więc może znajdzie u Ciebie szanse. :)
Popiołowe, popielate... Też się nad tym zastanawiałam. Wezmę twoje uwagi w trakcie poprawek. :) A Yakateriny (Yekateriny) do Hetaliowej Katjuszy (tudzież Ukrainy) niebezpiecznie jest porównywać. :D Wg. Mnie to to jest Ona starą jędzą, w przeciwieństwie do Ukrainki, ale o tym może będzie potem.
Podsumowując, dziękuję za poświęcony czas, cieszę się, że ci się podoba. ^^ W komentarzu będziesz musiaLa wybaczyć za błędy, ponieważ piszę z komórki. :(
Dla mnie błędy to sprawa czysto kosmetyczna, jeśli nie pojawia się ich jakaś miażdżąca ilość - a u Ciebie naprawdę nie było źle, po prostu one były. Rozumiem, że nie każdy ma chęci i czas na sprawdzanie rozdziałów po 475352625253745 tysięcy razy, tak jak ja to robię, także spoczko, serio :)
UsuńJo Nesbø akurat nie czytałam, a bardzo chciałam. Ale poważni, Twój styl jest bardzo oryginalny i mnie kupuje w całości :)
Nie, przesadzona na pewno nie jest - trudno ogarnąć trochę co się dzieje, ale to dlatego, że to zupełnie nowy świat i nowi bohaterowie - na wszystko musi przyjść czas, wiadomo :)
Pożyjemy, zobaczymy - jeszcze Phillipe'a nie skreślam ;p
Tak mi się tylko imię skojarzyło, nie porównywałam jej broń Boże do pociesznej Ukrainki! :) Już w szczególności, że moja Ukrainka ma na imię Olena (bo ona chyba nie ma oficjalnego imienia, nie? Czy może coś mnie znów ominęło?)
A już przy okazji tutaj, skoro i tak piszę, to zaproszę Cię na http://gud-med-oss.blogspot.com na rozdział drugi :D Będzie mi bardzo miło, jeśli się wypowiesz :) Chociaż wyszedł mi tasiemiec prawie na 7 tysięcy słów XD
Pozdrawiam :)
Trochę się zasiedziałam, wybacz że nie dodawałam komentarzy... w najbliższym wolnym czasie *weekend najpewniej niestety :<* doczytam ostatnie moje zaległości i wystawię opinię o całości! ^w^ chociaż wiesz już, że mi się podoba ;D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za opóźnienia :< próbuję zaliczyć rok :c
Pozdrawiam! :3
Spokojnie, nic się nie stało. @.@" Lepiej zdaj, co masz zdać, ponieważ, mimo głupiego systemu edukacji, jest to ważne. Trzymam kciuki. :)
UsuńZapraszam na land-of-grafic po odbiór szablonu! Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na http://gud-med-oss.blogspot.com na Rozdział III - będzie mi niezmiernie miło, jeśli znajdziesz chwilkę na przeczytanie i na zostawienie opinii :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Freyja :)
PS. Wybacz, że tutaj, ale nie widzę u Ciebie zakładki na spam i tak dalej :< Mam nadzieję, że głowy mi nie urwiesz :)
PPS. Bardzo ładny szablon :D
UsuńJasne, zajrzę jak będę miała czas.
UsuńA zakładka jest - linki, z tym, że to raczej na nowe blogi. ;)
A szablon wykonała Mia - dla niej słowa uznania. ;)
Spoczko foczko, nie gonię, ale czekać - czekam :)
UsuńOkej, będę wiedziała na przyszłość, co by Ci pod rozdziałami bałaganu nie robić :)
No należą się, nie powiem :)
Wow. Tylko to przychodzi mi do głowy. Trochę błędów (nic nie jest doskonałe), wspaniali bohaterowie i ciekawa fabuła. Czegóż chcieć więcej? Ja także chciałabym tak pisać. Na razie mam tylko prolog i dwa rozdziały, ale niedługo zamierzam dodać nowy. Powodzenia w pisaniu! Zachęcam do komentowania mojego bloga (nawet w połowie nie dorównuje Twojemu, ale trudno): ksiezniczkamroku.blog.pl
OdpowiedzUsuńBlog jest ciągle w etapie licznych poprawek, więc spokojnie. ;)
UsuńDziękuję za opinię. Staram się. :)
zapraszam http://in-a-land-of-dreams.blogspot.com/ ;)
OdpowiedzUsuńP.S bloga jest spoko
Zapraszam na http://apprentice-rangers.blogspot.com/ może ci się spodoba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Autorko, przestań pisać do szuflady! Zapraszamy do sprawdzenia naszego portalu www.wydacksiazke.pl. Przetestuj system, w którym możesz samodzielnie zaprojektować i opublikować własną książkę.Po więcej informacji na temat self-publishingu zapraszamy na www.blog.wydacksiazke.pl Pozdrawiamy, WydacKsiazke.pl
OdpowiedzUsuń