Życie lubi się bawić.
Kieruje nami jak marionetkami systemu
Nawet jeśli chcesz - nie ogarniesz,
Nawet jeśli chcesz - nie zrozumiesz
Potrafi szanse wymrozić
Gdy poświęcone jest gorącemu.
Pod ogromnym ciężarem padła na chłodną
posadzkę, a kolejny pocisk przeleciał nad jej uchem. Na karku czuła ciepły
oddech jej wybawcy, ale dusza nadal umierała pod wpływem czarnej aury cienia.
Kate zamknęła mocno powieki, nie chciała nawet spojrzeć w twarz
"bohatera". Beta miała jednak rację – bała się, okropnie się bała.
Przecież od początku paraliżowały ją tylko dwa odczucia – właśnie nadziei i
strachu! Oddychała nimi, płakała nimi, żyła nimi. Zamek porwał ją w swoje
objęcia, lodowate wrota, za którymi ktoś ją zamknął i ktoś tez próbuje ją
zniszczyć, a potem zabić. Pierwszy raz czuła tak blisko niebezpieczeństwo,
jakie wisiało nad jej całym żywotem. Akompaniowały mu przeraźliwe odgłosy,
dźwięki przedziwnej kreatury. Była pewna – nie chciała jej dopuścić do siebie.
Żałowała, że nie posłuchała, żałowała, że po prostu porzuciła Philippa, a może
i straciła Marco. Teraz wszystko, o czym jej mówiono wcześniej, uniosło się nad
nią, jak fatum nad nieszczęsnym losem. Cokolwiek by nie zrobiła, wszystko
pójdzie na marne. Bohaterka tragiczna. Pochłonie ją oblicze nieograniczonego
lodu, którego kawałek muskał jej policzek. W pewnej chwili przygotowała się na
wszystko. Czuła na sobie ciężkie ciało, należące do kogoś, kto ją powalił na
ziemię i uratował. Minął moment, zanim mężczyzna oderwał nieszczęsną dziewczynę
od posadzki, a ona momentalnie mocniej ścisnęła powieki. Nie chciała patrzeć,
zamknęła się w sobie, trudno jej było się przełamać. Stała się malutką laleczką
w silnych ramionach pewnego człowieka. A może to nie był człowiek? Jego dotyk
wydawał się być znajomy, ale nie ufała sobie. Może zaraz zginie? Z każdą
sekundą dochodziły kolejne wątpliwości. Przełknęła głośno ślinę, gdy pochwycono
ją i poprowadzono aż do ściany holu. Skuliła się przy niej, zasłoniła rękami
twarz. Słyszała kolejne świsty i strzały. Pisk cienia był nie do opanowania, a
każdej fali odpowiadało jedno naciśnięcie spustu broni. Jej oddech wstrzymał
się jednak, gdy ktoś ją przytulił, objął jej drżące ciało mocnymi ramionami.
Czuła jeszcze cieplejsze tchnienie, szybsze bicie serca. Między kasztanowe
włosy wplotły się palce, a resztę ciała przeszedł dreszcz. To próba, próba
przywrócenia jej choć pozoru bezpieczeństwa, odzyskania nadziei. Nie chciała
tego odrzucać. Ostatnimi czasy tylko w iluzjach szukała opoki. Tylko wizje
mogły jej ją dać. Oj tak, Katherine zburzyła swój system wartości. Złamał się,
upadł, tak jak pusta rama nieopodal niej. Jęknęła głośno. Zacisnęła mocniej
pięści. A do uszu dotarł melodyjny głos:
"Kate, to coś nas nie widzi."
Kolejny strzał. Tym razem zaledwie musnął
krwiste oczy zjawy. Czarna plama w powietrzu wydała z siebie głośny „okrzyk”,
który do ich uszu doszedł w makabrycznej postaci. Carter natychmiast oderwała
się od Philippa i spojrzała na niego zaskoczona. Nie spodziewała się tego.
Myślała, że nie spotkają się nigdy więcej, albo chociaż przez dłuższy czas będą
skazani na rozłąkę. Ba! Była pewna, że o niej dawno zapomniał, ponieważ okazała
się tylko krótkim epizodem w jego krótkim życiu, jakie znał. Rozwarła szeroko
usta, nie mogąc nic powiedzieć, wydając z siebie niewyraźne odgłosy.
Zignorowała cienia, ku zaskoczeniu - bez żadnych trudności, na rzecz jego
spokojnych oczu. Gdy kiedyś roztaczała się w nich euforia, teraz ustąpiła ona
stanowi spoczynku. Nawet w takiej sytuacji, kiedy śmierć wisiała parę metrów
nad nimi. Jego twarz również się zmieniła. Zarost był już bardziej widoczny, a
skóra jeszcze bardziej biała. To nie był ten sam człowiek, nie był ten sam
mężczyzna, sprzed zaledwie dnia. Wszystko działo się zbyt szybko. Jej ucieczka
dużo dała mu do przemyśleń. Rozczytała to już po pierwszym wrażeniu,
spojrzeniu, słowie. Odetchnęła. Nie potrafiła powiedzieć kompletnie nic.
Zamarła w miejscu. A od środka zżerał ją wstyd. Nie dostosowała się do Marco,
nie wykreowała siebie. Zaczęła jednak się zastanawiać, czemu przyszedł jej na
myśl szatyn, oglądając blondyna. Ta sama sytuacja, co wcześniej. Nie mogła tego
wyjaśnić.
Miał kompletną rację, mówiąc, że tajemniczy stwór nie
widzi dusz tej dwójki. Utkwili w środku wojny, ale brutalność starała się
omijać parę szerokim łukiem. To nie była ich bitwa. To była bitwa strzelca z
cieniem. Mrożąca krew w żyłach walka. Stwór bez twarzy i dzielny myśliwy. Aura
ciemności i zła unosiła się w powietrzu. Można było ją wyczuć, wbijała się w
pamięć i zamierzała w niej pozostać na wieki wieków. Ktoś jednak spróbował się
sprzeciwić krwawej rutynie. Chłopak z myśli Philippa, dziewczyna z myśli
Marco... Obojga już nie żyli. Prawdopodobnie nie tylko oni. Strzelec natomiast
to legenda, legenda nadziei, która wtapia się w rzeczywistość, bezskutecznie
próbując narzucić na nią swoją wolę. Szatynka nie mogła go zobaczyć,
przemieszczał i chował się za filarami, skupiał na sobie uwagę monstrum.
"To nas nie widzi".
Mimo obserwacji, nie była tego taka pewna. Nie
wiedziała czemu, ale nie była. Być może jej doświadczenia nieźle wyczuliły
intuicję na takie sprawy. Otoczyła się samowolnie aurą sprzeczności i grozy.
Nie mogła, nie potrafiła, nie wiedziała. Myśli powtarzały się, jak w szaleńczej
karuzeli. Dostosowały się pod czyjąś wolę, wprowadziły dziewczę w stan
załamania. Tym bardziej podziwiała kogoś, kto potrafił się wydostać. Tak sądziła.
Uważała atmosferę zamku za przytłaczającą, ogromnie silną, a mimo to nadal
pozostawiła ją niedocenioną.
Gdy w piekle,
Serce kruche jak lód,
Ciało się topi
To czy tutaj jest niebo, gdy
Serce pełne nadziei
Cało natomiast zamarza?
Kolejna rama upadła z hukiem, przytłaczanym
przez nierozstrzygającą się walkę, łamiąc się jednocześnie na parę części.
Katherine jęknęła donośnie i pochyliła głowę. Jeden odłamek przeleciał dłuższy
dystans i wylądował dokładnie 5 metrów od nich. Światło, odbijające się od
odłamków lodu, dokładnie ukazywało liczne zarysowania na ozdobnych
wyrzeźbieniach. Drewno nie miało prawa przetrwać w takiej temperaturze, ale
pozory mylą. Dopiero siła działająca na ten surowiec w chwili uderzenia była zbyt
duża. Zniszczyła przepiękną ramkę bezlitośnie. Wydarzenie to uszło bez większej
uwagi. Tego typu ozdoby spadały jedna za drugą, po kolei. Strzały większości z
nich nie ominęły. Cień uważał tylko na swojego przeciwnika, strzelca. A ich
dwójka kuliła się gdzieś w kącie korytarza bocznego przypatrując strasznemu polowaniu.
Ku ich zdziwieniu tajemnicza plama mroku, w powietrzu się unosząca, nie
kontratakowała. Unikała zwinnie kul z pistoletu, które zdawały się przenikać
przez nieokreśloną masę. Zarówno Kate, Philippe jak i strzelec nie wiedzieli,
ile jeszcze zostało amunicji. Zdawali sobie sprawę, że jeżeli w pewnym momencie
jej braknie, mogą pójść na pewne stracenie. Co chwilę można było usłyszeć
przeraźliwy krzyk zawodu i jęki myśliwego. Kolejne próby padały częściej i
cechowały się większą chaotycznością. Przez to nieznajomy zaczął chybiać
jeszcze widoczniej, trafiając przy tym ściany, drzwi i właśnie wspomniane ramy
bez obrazów. W lodzie pojawiały się niewielkie, ale widoczne wgłębienia. Na
dodatek wrzask istoty nie ustawał i doprowadzał do migreny. Głowa zaczynała silniej
pulsować, wdawać się we znaki mocniej, niż reszta obolałego ciała. Być może to
coś zmierzało do zamienienia ról – tak bardzo chciał wykończyć nieszczęsnego
strzelca, udowodnić mu, że wykonuje syzyfową pracę, by potem samemu przejąć inicjatywę.
Wtedy też ujawnią się zdolności bojowe kreatury, która, wg. teorii Philippa i
Marco, miała zabijać i opanowywać myśli niektórych. Dziewczyna jęknęła i nieświadomie
mocniej wtuliła się we blondyna, który zafascynowany, bez powierzchownych oznak
żadnego bólu czy strachu, wpatrywał się w tą wojnę. Jej natomiast mocniej
zadzwoniło w głowie. Wzdrygnęła się, jednakże ku swojemu zaskoczeniu odkryła,
że to ostatnia fala jej męki. Wówczas nastała cisza. Na krótko.
A jeśli to kolejny żart prawdy?
To już nie makabryczny dźwięk cienia, raczej
wrzask przerażonego człowieka. Spełnił się najgorszy scenariusz, który
opracował szatynka. Tajemniczy nieznajomy, walczący z cieniem, padł, przewrócił
się z wycieńczenia. Na dodatek zamiast donośnego strzału, po przycisku spustu
powstawało puste kliknięcie. Skończyły mu się naboje w magazynku. Nastała
dłuższa i dramatyczna przerwa w poszukiwaniu szczęścia. Philippe i Kate nie
widzieli dokładnie chłopaka, gdyż był skryty za balustradą na 3 lub 4 piętrze
holu. Nie mogli ujrzeć, iż strzelec skierował dłoń do kieszeni swojego
granatowego swetra, który znalazł jeszcze w magazynie z bronią, nie mogli
ujrzeć nagłego przerażenia na jego twarzy, gdy odkrył, iż nie posiada już ani
jednego naboju z 5 magazynków, które zabrał ze sobą. Jednym słowem, oznaczało
to dla niego koniec. A tajemniczy stwór? Zawisł na chwilę nieruchomo w
powietrzu. Jego przeraźliwe odgłosy ustały natychmiastowo. Wydawać by się
mogło, że wpatruje się w bezbronnego chłopaka, o ile potrafi widzieć. Spoglądał
wszerz jego duszy, pozbawiał ostatnich resztki nadziei i ambicji. Mimo spokoju,
nie dawał mu odpocząć. Przygotowywał bardzo dokładnie ostateczny atak. Dłużyła
się ta chwila zarówno w sercu pokonanego, jak i w sercach dwójki niewidocznych.
W pewnym momencie zerwała się któraś z ram i rozpętało się piekło.
Strzelec wzdrygnął się na huk trzaskanego drewna o lód i uznał tą reakcję własnego ciała za ostatnią szansę i sygnał do pokonania przeznaczenia. W jego mózgu wszystko się pięknie kalkulowało. Znał siłę cienia i wiedział, że jest skończony, a jego śmierć ujrzy losowa osoba przebywająca na zamku – ktoś z tych ludzi otrzyma część świadomości jego, część świadomości zjawy i część świadomości świadka… Czyli w tym przypadku zamku? Jego szanse na uniknięcie śmierci wynosiły natomiast około 10%. Czemu prawie tyle? Sam nie wiedział. Nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Po prostu rzucił się przed siebie na schody by zejść niższe piętra, a potem – na samo dno i umknąć w boczny korytarz i zgubić stwora w gęstej sieci ścieżek. Napiął wszystkie swoje mięśnie, tak jak to zrobił podczas wędrówki do tego okropnego i zimnego zamku. Być może na końcu znajdzie krótką, ale cenną chwilę wytchnienia.
Strzelec wzdrygnął się na huk trzaskanego drewna o lód i uznał tą reakcję własnego ciała za ostatnią szansę i sygnał do pokonania przeznaczenia. W jego mózgu wszystko się pięknie kalkulowało. Znał siłę cienia i wiedział, że jest skończony, a jego śmierć ujrzy losowa osoba przebywająca na zamku – ktoś z tych ludzi otrzyma część świadomości jego, część świadomości zjawy i część świadomości świadka… Czyli w tym przypadku zamku? Jego szanse na uniknięcie śmierci wynosiły natomiast około 10%. Czemu prawie tyle? Sam nie wiedział. Nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Po prostu rzucił się przed siebie na schody by zejść niższe piętra, a potem – na samo dno i umknąć w boczny korytarz i zgubić stwora w gęstej sieci ścieżek. Napiął wszystkie swoje mięśnie, tak jak to zrobił podczas wędrówki do tego okropnego i zimnego zamku. Być może na końcu znajdzie krótką, ale cenną chwilę wytchnienia.
Jeden
krok i huk. Wszystkie ramy, które dotychczas wisiały, już spadły. Ogromna fala
uderzyła w ściany i skruszyła niektóre cegły. Żyrandol spadł i roztrzaskał się
na miliony kawałków, Kate pisnęła, a Philippe chwycił się jej mocniej. Strzelec
upadł. Do ich uszu dotarł ponownie przerażający dźwięk. Zacisnęli mocniej zęby,
a włosy zjeżyły im się na głowie. Nadszedł czas ostatecznego kontrataku cienia,
wpadającego we wściekłość. Nagle urósł, zwiększył swoją objętość nawet 2 razy.
Dwa rubiny zaświeciły niebezpiecznie. Wydzielił energię, która zniszczyła
pomieszczenie, a to nie był koniec jego możliwości. Szybko przemieścił się w
stronę strzelca i próbował go zatrzymać. Ten jednak przyspieszał, by skoczyć w
jego ciało – ciemną chmurę. Ryzykował chłopak strasznie, ale kierowała nim
adrenalina. Nie zastanawiał się już, co tak naprawdę robił. Nie jestem pewna,
czy usłyszał nawet pisk biednej dziewczyny. Postawił na jedną kartę. Demona
natomiast ogarnęła większa furia. Znowu ciemna chmura w powietrzu urosła, a
rubiny zajaśniały mocniej. Zarówno Kate jak i Philippe zatkali sobie uszy, by
ograniczyć ból, ale na mało się to zdało. Jego aura przenikała do ich dusz, tak
samo ogarnęła ich ciemność i strach, na co nie mógł sobie pozwolić wówczas
strzelec. Zjawa ponownie zagrodziła mu drogę, lecz tym razem brunet nie
ryzykował skokiem. Obiegł piętro, przeskakując nad złamanymi ramami, dostał się
na schody z drugiej strony, skąd skoczył od razu na parter. Nogi się ugięły pod
jego ciężarem. Upadł na kolana i przycisnął dłonie do uszu – klęczał wtedy już dokładnie
10 metrów od Carter i Blancharda. Ciemna chmura rozłożyła się nad nimi, mimo
skupienia się przy strzelca. Krucze włosy zdawały się zlać z tłem, a blada cera
– jeszcze bardziej blada w takim otoczenia. Pierwszy raz (a może i nawet
ostatni), byli w stanie go zobaczyć z tak bliska na żywo. Natomiast czerwone,
krwiste oczy wpatrywały się w jego udrękę i jaśniały wyraźnie. To było trudne,
niczym scena z horroru, który dział się tu, na ich oczach, darmowy seans na
żywo. Chłopak, główny bohater owego filmu, nie miał już teoretycznie szans. Teoretycznie
Katherine nie znała długo Philippa. Trzeba to powiedzieć głośno i nie bać się tego sformułowania. Od ich spotkania w malutkiej bibliotece minęło zaledwie półtorej dnia. Nie ufała mu, a On nie ufał natomiast jej. Było to całkowicie sprzeczne z ich wyobrażeniem tej relacji, lecz czego można było się spodziewać po 2-3 dniach znajomości? Nie mieli okazji się poznać, a różne czynniki zachodziły im w drogę. Tym samym dziewczyna nie była w stanie przewidzieć, że ten chłopak, który jeszcze noc temu dostał napadu i wydawał się być oszustem, teraz mógłby się posunąć do tak radykalnego i męskiego czynu.
Philippe Blanchard bowiem oderwał się szybko od ściany, uciekł od jej uścisku i podbiegł do najbliższego kawałka ramy, by cisnąć ją w czarną chmurę. Kolejna fala dziwnej energii uderzyła, krusząc ściany i powalając go z nóg. Dwie pary rubinów zwróciły uwagę właśnie na niego. Teraz to On stał w centrum uwagi, jednocześnie stając się celem. Katherine patrzała przerażona na zaistniałą scenkę. Serce zaczęło jej mocniej bić, a oddech również przyspieszył momentalnie. Znajdowała się zaledwie parę metrów za blondynem, czuła uwagę również na jej postaci. Wiedziała, iż jeżeli nic nie zrobi, to może szybko żegnać się z krótkim, ale mimo wszystko, życiem. Wtedy nawet strzelec odważył się spojrzeć swoimi dużymi oczami w ich stronę. Przybrał wówczas maskę zaskoczenia, a w podkrążonych niebiesko-szarych oczach zabalowało szaleństwo. Ludzkie uszy zwariowały.
Katherine nie znała długo Philippa. Trzeba to powiedzieć głośno i nie bać się tego sformułowania. Od ich spotkania w malutkiej bibliotece minęło zaledwie półtorej dnia. Nie ufała mu, a On nie ufał natomiast jej. Było to całkowicie sprzeczne z ich wyobrażeniem tej relacji, lecz czego można było się spodziewać po 2-3 dniach znajomości? Nie mieli okazji się poznać, a różne czynniki zachodziły im w drogę. Tym samym dziewczyna nie była w stanie przewidzieć, że ten chłopak, który jeszcze noc temu dostał napadu i wydawał się być oszustem, teraz mógłby się posunąć do tak radykalnego i męskiego czynu.
Philippe Blanchard bowiem oderwał się szybko od ściany, uciekł od jej uścisku i podbiegł do najbliższego kawałka ramy, by cisnąć ją w czarną chmurę. Kolejna fala dziwnej energii uderzyła, krusząc ściany i powalając go z nóg. Dwie pary rubinów zwróciły uwagę właśnie na niego. Teraz to On stał w centrum uwagi, jednocześnie stając się celem. Katherine patrzała przerażona na zaistniałą scenkę. Serce zaczęło jej mocniej bić, a oddech również przyspieszył momentalnie. Znajdowała się zaledwie parę metrów za blondynem, czuła uwagę również na jej postaci. Wiedziała, iż jeżeli nic nie zrobi, to może szybko żegnać się z krótkim, ale mimo wszystko, życiem. Wtedy nawet strzelec odważył się spojrzeć swoimi dużymi oczami w ich stronę. Przybrał wówczas maskę zaskoczenia, a w podkrążonych niebiesko-szarych oczach zabalowało szaleństwo. Ludzkie uszy zwariowały.
Śmierć czujesz na szyi,
Przystawia ci chłodny sztylet do gardła,
Blondyn
wstał, a w rękę pochwycił kolejny drewniany kawałek. Ponownie rzucił go w
czarną otchłań. Ta sama energia, krucząca ściany, teraz odrzuciła jego „broń”,
a on po raz drugi upadł. O wiele mocniej zacząć odczuwać nieprzyjemne dźwięki
ze strony tajemniczej kreatury. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. Ciało
tajemniczego strzelca mogło wprawdzie chwilowo odpocząć, ale jego duszę
rozrywał widok dręczonego wybawiciela. Tak samo odczuwała to Katherine, która
rozglądała się po całym pomieszczeniu nerwowo. Czy na pewno miała o co walczyć?
Los z ciebie okrutnie kpi.
Okazuje się, że zostaje tylko ślepa
wiara...
Śmierć powoli zbliżała się do Philippa Blancharda.
Otoczył go cień, który miał otoczyć strzelca. Musnął jego policzek, zamiast
policzka nieznajomego. Noc wcześniej zdarzyło się coś bardzo podobnego, więc
wiedział idealnie, co się stanie. Zaraz ukarze się nóż, stopiony w ciemnej
aurze, przejdą go dreszcze, pojawi się krew, gardło zwiąże strach, a stal wbiję
się w jego bezbronne ciało. On był po prostu zbyt odważny, zbyt lojalny,
ponieważ to zrobił. Teraz zginie, ale bał się, że nadaremno. Musiał coś szybko
wykombinować, inaczej niebezpieczeństwo mogło przejść ponownie na snajpera i
Kate. Zacisnął zęby i na chwiejnych nogach wstał po raz trzeci. Głowę miął
opuszczoną, a uszy puchły mu od pisku potwora. Spojrzał prosto w jego oczy,
choć nie wiedział, czy na pewno pełniły funkcję oczu. Bezkresne morze spotkało
się z krwią. Odkrywał zjawę na nowo. Tak jak przypuszczał – to „coś” nie ma litości,
nie posiada żadnych ludzkich uczuć. Żywi się ich bojaźnią, ich bezsilnością.
Nie sprawia mu to satysfakcji. Taka tego natura – nie znało dobra. Dopiero
teraz blondyn poczuł, przypomniał sobie na nowo, iż już kiedyś panował nad jego
ciałem. Mimo wszystko, kontrastowali. On – mały, blady, wykończony, a cień –
ogromny, mroczny, jeszcze nie w pełni swoich możliwości. Zamek lubił pokazywać,
że pozory mogą mylić, a uczucia i intuicja – decydować o przebiegu zdarzeń.
Niespodzianki zdawały się być codziennością. Pojawiały się znikąd. Dawały
nadzieję.
Chwila zamrożona. Chłopak stał niepewnie,
enderman roznosił się po pomieszczeniu. Dwie istoty, dwaj wrogowie wpatrujący
się w siebie nawzajem. Dawaj przeciwnicy, znający siebie pozornie na wylot. Za
moment jeden z nich miał zginąć, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały
na człowieka, znającego idealnie swój los. Promienie słońca już dawno zostały
zatrzymane przez aurę istoty nieszczęścia, a pozostałe istoty ludzkie nie
wiedziały, co ze sobą począć. Strzelec klęczał oddychając głęboko, a Katherine
Carter ogarnęły po raz setny wątpliwości.
Nigdy już nie będą tymi samymi osoba
sprzed utraty wspomnień. By przeżyć, musieli wykreować siebie. Czym prędzej,
tym lepiej. Nie potrafili tego przyjąć do wiadomości. Nie potrafili namalować
nowych obrazów w pustych ramach, nie potrafili przełamać lodu okalającego
zamek. Mieli ślepą nadzieję, która była matką głupich. Dlatego Blanchard
wpatrywał się w oblicze śmierci. Działał pochopnie, został głupcem, bez żadnych
powodów do wiary w szczęśliwe zakończenie.
Zdarzył się jednak cud, w który nikt już
kompletnie nie wierzył.
Metr od pochylonej głowy Philippa
przeleciał nagle jakiś ciężki przedmiot. W jednym momencie oko cienia
roztrzaskało się, czerwone okruchy uderzyły w jego policzek i wyparowały w
powietrze. Rozeszła się błyskawiczna fala, która ogłuszyła momentalnie chłopaka
i powaliła go z nóg. Skulił się na ziemi, rozszerzył szeroko oczy. Przeżył szok.
Nie był w stanie usłyszeć czegokolwiek. Utracił władzę nad swoim ciałem, nie
potrafił przez parę sekund poruszyć nogą, ani ręką. Wszystko działo się zbyt
szybko, ale ten moment przedłużał się w jego umyśle w nieskończoność. Dostał
ataku wewnętrznej paniki. Dopiero po chwili jego uszy zaczęły pulsować tak mocno,
że z oczu poleciały łzy. Natomiast cień ogarnął chaos – kurczył się, kumulował,
po chwili znowu rozchodził, ogarniając swoim zasięgiem wszystkie ściany.
Przybrał jeszcze bardziej nieokreśloną formę, którą zmieniał momentalnie. Jeden
rubin, który mu pozostał, świecił żywym światłem, niczym rażące, w tym
przypadku złowrogie słońce. Wszystko, prócz cienia, zatrzymało się w czasie.
Tylko karabin snajperski uderzył o przeciwległą ścianę w stosunku, do której
leżał przed chwilą, w stosunku, o którą opierała się teraz przerażona Kate.
Musiała trafić.
Musiała w końcu przełamać lęk.
To na karabin zwróciła uwagę, gdy
poszukiwała ostatniej deski ratunku. Leżał dokładnie pod ścianą na prawo od
niej. Nie wiedziała, co robić, a miała na decyzję zaledwie parę sekund. Zaczęła
szukać nadziei, która pozwoliła jej przeżyć wędrówkę, przez lodowe pustkowie i
wdrapać się na zamek. Skoro żyła, miała szansę dopełnić celu - miała szansę
pomóc Philippowi, albo miała szansę uciec. Targały nią przeróżne emocje i
strach. Czy było o co walczyć? O siostrę. Bezpieczniej przecież byłoby uciec.
Nie potrafiła jednak wstać i zdecydować się na daną opcję. Wpatrywała się w
duży, czarny karabin snajperski. Wydawał się całkiem nowy, choć nie mogła
wierzyć w swoje widzimisię. Szybko zauważyła, że brak mu lornetki, która
powinna być przymocowana nad lufą. Nie posiadała nabojów i nie znała swoich
umiejętności. Mogła być obdarowana sokolim okiem, ale mogła też chybić.
Przerwała swoje szybkie i powierzchowne analizy, gdy ujrzała strzelca. To pod
wpływem jego przestraszonego wzorku odnalazła to, czego szukała i potrzebowała.
Przełknęła ślinę. Wyobraziła sobie niebo, spoczywające w tych źrenicach. Dawno
nie widziała nieba. Siostra wydawała jej się tak odległa, że skupiła się
właśnie na beztroskich obłokach przesuwających się po niebieskim sklepieniu,
które po zmroku przybierało postać wielu świateł gwiazd. Decyzja była już
szybka i oczywista. 5 sekund na bieg (czyli 20 metrów do karabinu), 2 sekundy
na chwycenie go i ostatnia sekunda na rzut.
Trafiła ku swojemu zdziwieniu. Szybko
jednak oberwała, gdy fala odrzuciła ją aż do ściany. Skuliła się, widząc, jak
powietrze wariowało pod wpływem cienia. Czuła pisk w uszu, ale nie straciła
chwilowo słuchu, ani nie doznała paraliżu ciała. Zamiast się uspokoić, w jej
sercu na nowo rósł niepokój. Ściany trzęsły się. Aż dziwne, iż nikt z 45
pozostałych ludzi, ani nikt z popielatych płaszczów nie słyszy tego, co tu się
dzieje.
Być może wszystko jest tylko iluzją?
Philippe jęczał donośnie i krzyczał. Serce
wyrywało mu się z piersi, był cały mokry. Cały czas czuł na sobie aurę cienia,
czuł fale destrukcyjnej energii, czuł, że mimo wszystko śmierć jest jeszcze
bliżej. Odzyskał już czucie w kończynach, choć każdy ruch sprawiał mu ból. Był
bezradny. Wiedział, że to Kate go uratowała – pytanie tylko na jak długo. Cień
wariował. Teraz o wiele lepiej pasował do określeń demona czy śmierci. Szalał,
latał dookoła, jakby coś go opętało (Co jest ogromnym paradoksem.). Oko jarzyło
się jeszcze mocniej. Uszy ludzi pulsowały. Fale zniszczenia pojawiały się coraz
częściej, w odstępie paru sekund. Lód kruszył się, a żyrandol praktycznie i
teoretycznie – nie istniał. Enderman był w stanie ich pozabijać z większym
okrucieństwem niżeli mógł się przekonać Philippe i Marco w swojej wizji.
Nie
zrobił tego jednak. Nie zdążył. Uprzedził go po raz kolejny strzelec, który
zbierając resztki sił, cisnął w drugie oko kawałkiem ramy – identycznie, jak to
zrobił wcześniej Blanchard. Nie mieli innego wyjścia, nie mogli pozwolić sobie
na kreatywność. Kawałki ram i karabin były jedynymi rzeczami, jakie mieli pod
ręką. Walka wręcz na pewno była niemożliwa, co udowodnił kruczowłosy, skacząc w
ciało cienia na schodach. Przedostał się. Jedyne stałe punkty – punkty w który
musieli atakować, to właśnie rubiny – oczy. Rama potencjalnego obrazu niestety
ominęła to miejsce o parę centymetrów. Wylądowała natomiast w zasięgu ręki
Katherine. Dziewczyna wykorzystała chwilę nieuwagi potwora by powstać, zrobić
dwa kroki i ponownie trafić.
Dziękuję ci Philippe,
Zarazem przepraszam cię Philippe.
Nastała błoga cisza. Błoga cisza, o którą
modlono się w myślach przez ostatnie kilkanaście minut. Cień zniknął po tym,
jak rzucona rama zniszczyła jego drugi rubin. W mgnieniu oka pomieszczenie
ogarnęła pustka. Hol wcześniej wydawał się być mały, teraz pokazał swoją potęgę
– potęgę, która nie miała za grosz elegancji. Prawie wszystko leżało
zniszczone. Ramy, żyrandol, klatki schodowe. Okruszki lodu, pokrywającego
wcześniej ściany, powoli opadały, tworząc mgiełkę, przez którą przedostawało
się kilka promieni światła z pobliskich korytarzy. Mury też poległy w tej
bitwie. Z eleganckiej elewacji, nie pozostało za grosz piękna, wyglądała jak po
przeżyciu ogromnego oblężenia. Mozaika natomiast nie tworzyła już jedności.
Jedynym elementem, nieugiętym podczas tej walki były drzwi. Do danych wrót
można było tylko wejść, gdy były naznaczone danym imieniem, więc może dlatego
pozostały na nich tylko rysy i zadrapania. Żadne nie pokazały środka. Widok,
jak po przejściu ogromnej katastrofy. Ale czyż nie tak było? Wojna na pewno nie
była skończona, a trójka młodych ludzi musiała zapamiętać i przyswoić ten
widok.
Cisza. Można było usłyszeć tylko bicie ich
serc i przyspieszone oddechy. Wpatrywali się w pustkę, która przed chwilą była
piekłem. W tym momencie napisy na oknie, czy słowa popielatych płaszczy
nabierały nowego, logicznego znaczenia. Znaleźli się na skraju przepaści, a
jeden zły ruch poprowadzi ich w przerażającą nicość, czerń z dwoma krwistymi
oczami, obserwującymi każdy najmniejszy ruch swojej ofiary. Tym razem uszło im
to na sucho. Ale dla Kate te spotkanie nie przyniosło tylko gorzkich wniosków,
ale także wyjaśnień postaci, które poznała dotychczas. Paradoksalnie to samo
pomyślał o niej Philippe, choć to było jej pierwsze, bezpośrednie spotkanie z
tego typu niebezpieczeństwem. Wyjaśniła się jej persona. Będzie walczyć. Ma cel
i możliwości. Niepewność zniknęła. Przynajmniej w tym aspekcie. Poczuł żal, że
ją w to wciągnął, ale równocześnie i ulgę – nadal mogła cieszyć się życiem. Z
tą radością wolelibyśmy wszyscy poczekać.
-
Kim jesteście? – Strzelec w czerni stał 10 metrów od nich, pośrodku
zrujnowanego holu. Ramy leżały połamane na podłodze, która wyglądała niczym
roztrzaskany witraż.. Kryształki z żyrandola rozpadły się na dnie ogromnego
pomieszczenia, rozleciały się na wszystkie strony. Sceneria straszliwa, ale w
pewnym sensie urodziwa. Przyszło im walczyć z czymś, czego nie znają, w tak
przepięknym miejscu. Tylko ulotne chwile potrafiły to ukazać w pełni. Ton
strzelca był szorstki, pełen wyrzutów i oskarżeń. Nie chciał ich tutaj. Nie
podpasowali jego planowi, wszystko zepsuli. Ścisnął mocniej pięść i przybrał
agresywny grymas. Miał całkiem radosne rysy twarzy, ale starannie je ukrył pod wyćwiczoną
maską. Dość duże, jasnoniebieskie, wręcz szare oczy, w niczym nie przypominały
łagodności. Raczej wieczną surowość, chłód. Zachmurzone niebo. Czarnowłosy
strzelec z jasną karnacją w czarnym przebraniu. Usta miał popękane, jak leżący
przed nim ludzie, a twarz – równie bladą. Nie miał nabojów do swojego karabinu,
ale osąd nad nimi się wykonywał mimo tego.
- Nie wtrącajcie się w nieswoje sprawy. Inaczej
pożałujecie. – Warknął w ich stronę. W przeciwieństwie do dwójki zagubionych,
nie przyjrzał im się. Jego duszę ogarnęły sprzeczności wobec ich osób, ale też
i zaistniałej sytuacji. Był bliski swojego celu, ale też bliski śmierci.
Bynajmniej nie mogła to być śmierć, jakiej mógłby się wstydzić. Wolał zginąć w
równej walce, niżeli jak bezbronna zwierzyna, na oczach kogokolwiek z nich. A
co z tą parą? Uratowali go. Przed czym? Zdawało mu się, że jego śmierć mogłaby
być nawet sensowniejsza, niżeli dalsze życie w niewiedzy, pomiędzy kupką
szarego popiołu i niewyraźnych obrazów. Skierował się w przeciwną stronę. –
Trzymajcie się ode mnie z daleka.
Odszedł kuśtykając, pozostawiając
Philippa i Katherine w osłupieniu. Jego groźba odniosła skutek. Dopiero po paru
godzinach zorientował się, że w pewnym sensie stał się zimny niczym zamek.
Odrzucił szybko te przemyślenie, stwierdzając, że jest tym ludziom nawet
wdzięczny – nadal ma możliwość dążyć do celu, który mu pozornie odebrali. Ale
zabrano mu go jako martwej osobie. Miał szansę, by go odzyskać oraz dopełnić,
zostając żywym.
~~.~~
Piekło wróciło. Poprawiono rozdziały: [000], [002] i [003]. Główne zmiany: estetyka, usunięcie niepotrzebnych fragmentów, brak zmiany w treści fabuły. Zapraszam!
Zapraszam na nowy rozdział! :) Your perfect imperfections
OdpowiedzUsuńPs. Twoje opowiadanie czeka u mnie w zakładkach i jak tylko znajdę więcej czasu, nadrobię zaległości. x
mistrzostwo! czekam na dalszy ciąg :)
OdpowiedzUsuńigraniezesmiercia.blogspot.com
Dziękuję. ;)
UsuńAch zazdroszczę Ci, tak ładnie piszesz (chociaż liczby lepiej pisać słownie), ale nie mam zastrzeżeń poza tym. Widać, że bez większego problemu przychodzi Ci pisanie, jestem zaintrygowana i czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńdodaje oczywiście do ulubionych
http://onesmallbreath.blogspot.com/
Bardzo dziękuję ci za komentarz. Tak, o sprawie z liczbami dowiedziałam się bliżej, podczas pisania pracy na konkurs. Obiecuję, że zostanie to poprawione w kolejnej fazie nakładania poprawek. :)
UsuńMelduję się, że przeczytałam całość! chociaż nie jestem zbytnio przyzwyczajona do czytania tak wielu opisów, u ciebie to pokochałam. Piszesz naprawdę przepięknie. Fabuła bardzo mi się spodobała, ogromny plus za oryginalność. Wiem, że pewnie jeszcze przez długi czas czytelnik pozostanie w niepewności, jednak jestem bardzo ciekawa, jakie jeszcze tajemnice kryje to miejsce i co Kate i Filippe tam robią. No i jest jeszcze ten Strzelec. Ach, prawie bym zapomniała o cieniach! Co to takiego? Jeju, mam tyle pytań! Twoje opowiadanie niesamowicie mnie zaintrygowało.
OdpowiedzUsuńŻyczę masę weny i pozdrawiam!
Wesołych świąt!
Dziękuję bardzo za komentarz. Kolejny rozdział aktualnie jest w fazie ostatnich poprawek i powinien zostać opublikowany przed sylwestrem - to tam znajdzie się dużo wyjaśnień, które, być może zaintrygują jeszcze bardziej. :) Cieszę się, że ktoś uważa to za oryginalne - staram się, by nie wyglądało to jak kolejny blog fantasy z mdłym opowiadaniem. :)
UsuńNowego rozdziału nie ma nadal ;). Chciałam ci powiedzieć, że zostałaś nominowana do Liebster Award, szczegóły masz tutaj ;) http://i-never-claimed-to-be-a-saint.blogspot.com/2015/02/liebster-award-w-przerwie-miedzy.html
OdpowiedzUsuńŚwietne. i takie inne... Masz pomysł na dalsze rozdziały? Na pewno powrócę jeszcze do tej opowieści.
OdpowiedzUsuńMam, ale czasu na pisanie - brak.
UsuńHej :D Kiedy znowu zaczniesz pisać? Sporo czasu minęło od tego rozdziału... a jestem bardzo ciekawa co będzie dalej :) Brak weny, czy czasu? Mam nadzieje że niedługo wrócisz do pisania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny!
~Lumi
Jak zawsze super :)
OdpowiedzUsuńPs. zapraszam na www.czarny-platek-sniegu.blogspot.com
Podoba mi się twoje opowiadanie, szkoda, że zostało porzucone...
OdpowiedzUsuńChciałam zaprosić do moich opowiadań, może któreś ci się spodoba.
wadazagency.blogspot.com
opowiadanie-demona.blogspot.com