Skyrim Soundtrack

piątek, 31 października 2014

[007] Strącona Rama

Życie lubi się bawić.
Kieruje nami jak marionetkami systemu
Nawet jeśli chcesz - nie ogarniesz,
Nawet jeśli chcesz - nie zrozumiesz
Potrafi szanse wymrozić
Gdy poświęcone jest gorącemu.

Pod ogromnym ciężarem padła na chłodną posadzkę, a kolejny pocisk przeleciał nad jej uchem. Na karku czuła ciepły oddech jej wybawcy, ale dusza nadal umierała pod wpływem czarnej aury cienia. Kate zamknęła mocno powieki, nie chciała nawet spojrzeć w twarz "bohatera". Beta miała jednak rację – bała się, okropnie się bała. Przecież od początku paraliżowały ją tylko dwa odczucia – właśnie nadziei i strachu! Oddychała nimi, płakała nimi, żyła nimi. Zamek porwał ją w swoje objęcia, lodowate wrota, za którymi ktoś ją zamknął i ktoś tez próbuje ją zniszczyć, a potem zabić. Pierwszy raz czuła tak blisko niebezpieczeństwo, jakie wisiało nad jej całym żywotem. Akompaniowały mu przeraźliwe odgłosy, dźwięki przedziwnej kreatury. Była pewna – nie chciała jej dopuścić do siebie. Żałowała, że nie posłuchała, żałowała, że po prostu porzuciła Philippa, a może i straciła Marco. Teraz wszystko, o czym jej mówiono wcześniej, uniosło się nad nią, jak fatum nad nieszczęsnym losem. Cokolwiek by nie zrobiła, wszystko pójdzie na marne. Bohaterka tragiczna. Pochłonie ją oblicze nieograniczonego lodu, którego kawałek muskał jej policzek. W pewnej chwili przygotowała się na wszystko. Czuła na sobie ciężkie ciało, należące do kogoś, kto ją powalił na ziemię i uratował. Minął moment, zanim mężczyzna oderwał nieszczęsną dziewczynę od posadzki, a ona momentalnie mocniej ścisnęła powieki. Nie chciała patrzeć, zamknęła się w sobie, trudno jej było się przełamać. Stała się malutką laleczką w silnych ramionach pewnego człowieka. A może to nie był człowiek? Jego dotyk wydawał się być znajomy, ale nie ufała sobie. Może zaraz zginie? Z każdą sekundą dochodziły kolejne wątpliwości. Przełknęła głośno ślinę, gdy pochwycono ją i poprowadzono aż do ściany holu. Skuliła się przy niej, zasłoniła rękami twarz. Słyszała kolejne świsty i strzały. Pisk cienia był nie do opanowania, a każdej fali odpowiadało jedno naciśnięcie spustu broni. Jej oddech wstrzymał się jednak, gdy ktoś ją przytulił, objął jej drżące ciało mocnymi ramionami. Czuła jeszcze cieplejsze tchnienie, szybsze bicie serca. Między kasztanowe włosy wplotły się palce, a resztę ciała przeszedł dreszcz. To próba, próba przywrócenia jej choć pozoru bezpieczeństwa, odzyskania nadziei. Nie chciała tego odrzucać. Ostatnimi czasy tylko w iluzjach szukała opoki. Tylko wizje mogły jej ją dać. Oj tak, Katherine zburzyła swój system wartości. Złamał się, upadł, tak jak pusta rama nieopodal niej. Jęknęła głośno. Zacisnęła mocniej pięści. A do uszu dotarł melodyjny głos:
"Kate, to coś nas nie widzi."
Kolejny strzał. Tym razem zaledwie musnął krwiste oczy zjawy. Czarna plama w powietrzu wydała z siebie głośny „okrzyk”, który do ich uszu doszedł w makabrycznej postaci. Carter natychmiast oderwała się od Philippa i spojrzała na niego zaskoczona. Nie spodziewała się tego. Myślała, że nie spotkają się nigdy więcej, albo chociaż przez dłuższy czas będą skazani na rozłąkę. Ba! Była pewna, że o niej dawno zapomniał, ponieważ okazała się tylko krótkim epizodem w jego krótkim życiu, jakie znał. Rozwarła szeroko usta, nie mogąc nic powiedzieć, wydając z siebie niewyraźne odgłosy. Zignorowała cienia, ku zaskoczeniu - bez żadnych trudności, na rzecz jego spokojnych oczu. Gdy kiedyś roztaczała się w nich euforia, teraz ustąpiła ona stanowi spoczynku. Nawet w takiej sytuacji, kiedy śmierć wisiała parę metrów nad nimi. Jego twarz również się zmieniła. Zarost był już bardziej widoczny, a skóra jeszcze bardziej biała. To nie był ten sam człowiek, nie był ten sam mężczyzna, sprzed zaledwie dnia. Wszystko działo się zbyt szybko. Jej ucieczka dużo dała mu do przemyśleń. Rozczytała to już po pierwszym wrażeniu, spojrzeniu, słowie. Odetchnęła. Nie potrafiła powiedzieć kompletnie nic. Zamarła w miejscu. A od środka zżerał ją wstyd. Nie dostosowała się do Marco, nie wykreowała siebie. Zaczęła jednak się zastanawiać, czemu przyszedł jej na myśl szatyn, oglądając blondyna. Ta sama sytuacja, co wcześniej. Nie mogła tego wyjaśnić.
Miał kompletną rację, mówiąc, że tajemniczy stwór nie widzi dusz tej dwójki. Utkwili w środku wojny, ale brutalność starała się omijać parę szerokim łukiem. To nie była ich bitwa. To była bitwa strzelca z cieniem. Mrożąca krew w żyłach walka. Stwór bez twarzy i dzielny myśliwy. Aura ciemności i zła unosiła się w powietrzu. Można było ją wyczuć, wbijała się w pamięć i zamierzała w niej pozostać na wieki wieków. Ktoś jednak spróbował się sprzeciwić krwawej rutynie. Chłopak z myśli Philippa, dziewczyna z myśli Marco... Obojga już nie żyli. Prawdopodobnie nie tylko oni. Strzelec natomiast to legenda, legenda nadziei, która wtapia się w rzeczywistość, bezskutecznie próbując narzucić na nią swoją wolę. Szatynka nie mogła go zobaczyć, przemieszczał i chował się za filarami, skupiał na sobie uwagę monstrum.
"To nas nie widzi".
Mimo obserwacji, nie była tego taka pewna. Nie wiedziała czemu, ale nie była. Być może jej doświadczenia nieźle wyczuliły intuicję na takie sprawy. Otoczyła się samowolnie aurą sprzeczności i grozy. Nie mogła, nie potrafiła, nie wiedziała. Myśli powtarzały się, jak w szaleńczej karuzeli. Dostosowały się pod czyjąś wolę, wprowadziły dziewczę w stan załamania. Tym bardziej podziwiała kogoś, kto potrafił się wydostać. Tak sądziła. Uważała atmosferę zamku za przytłaczającą, ogromnie silną, a mimo to nadal pozostawiła ją niedocenioną.

Gdy w piekle,
Serce kruche jak lód,
Ciało się topi
To czy tutaj jest niebo, gdy
Serce pełne nadziei
Cało natomiast zamarza?

Kolejna rama upadła z hukiem, przytłaczanym przez nierozstrzygającą się walkę, łamiąc się jednocześnie na parę części. Katherine jęknęła donośnie i pochyliła głowę. Jeden odłamek przeleciał dłuższy dystans i wylądował dokładnie 5 metrów od nich. Światło, odbijające się od odłamków lodu, dokładnie ukazywało liczne zarysowania na ozdobnych wyrzeźbieniach. Drewno nie miało prawa przetrwać w takiej temperaturze, ale pozory mylą. Dopiero siła działająca na ten surowiec w chwili uderzenia była zbyt duża. Zniszczyła przepiękną ramkę bezlitośnie. Wydarzenie to uszło bez większej uwagi. Tego typu ozdoby spadały jedna za drugą, po kolei. Strzały większości z nich nie ominęły. Cień uważał tylko na swojego przeciwnika, strzelca. A ich dwójka kuliła się gdzieś w kącie korytarza bocznego przypatrując strasznemu polowaniu. Ku ich zdziwieniu tajemnicza plama mroku, w powietrzu się unosząca, nie kontratakowała. Unikała zwinnie kul z pistoletu, które zdawały się przenikać przez nieokreśloną masę. Zarówno Kate, Philippe jak i strzelec nie wiedzieli, ile jeszcze zostało amunicji. Zdawali sobie sprawę, że jeżeli w pewnym momencie jej braknie, mogą pójść na pewne stracenie. Co chwilę można było usłyszeć przeraźliwy krzyk zawodu i jęki myśliwego. Kolejne próby padały częściej i cechowały się większą chaotycznością. Przez to nieznajomy zaczął chybiać jeszcze widoczniej, trafiając przy tym ściany, drzwi i właśnie wspomniane ramy bez obrazów. W lodzie pojawiały się niewielkie, ale widoczne wgłębienia. Na dodatek wrzask istoty nie ustawał i doprowadzał do migreny. Głowa zaczynała silniej pulsować, wdawać się we znaki mocniej, niż reszta obolałego ciała. Być może to coś zmierzało do zamienienia ról – tak bardzo chciał wykończyć nieszczęsnego strzelca, udowodnić mu, że wykonuje syzyfową pracę, by potem samemu przejąć inicjatywę. Wtedy też ujawnią się zdolności bojowe kreatury, która, wg. teorii Philippa i Marco, miała zabijać i opanowywać myśli niektórych. Dziewczyna jęknęła i nieświadomie mocniej wtuliła się we blondyna, który zafascynowany, bez powierzchownych oznak żadnego bólu czy strachu, wpatrywał się w tą wojnę. Jej natomiast mocniej zadzwoniło w głowie. Wzdrygnęła się, jednakże ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że to ostatnia fala jej męki. Wówczas nastała cisza. Na krótko.

A jeśli to kolejny żart prawdy?

To już nie makabryczny dźwięk cienia, raczej wrzask przerażonego człowieka. Spełnił się najgorszy scenariusz, który opracował szatynka. Tajemniczy nieznajomy, walczący z cieniem, padł, przewrócił się z wycieńczenia. Na dodatek zamiast donośnego strzału, po przycisku spustu powstawało puste kliknięcie. Skończyły mu się naboje w magazynku. Nastała dłuższa i dramatyczna przerwa w poszukiwaniu szczęścia. Philippe i Kate nie widzieli dokładnie chłopaka, gdyż był skryty za balustradą na 3 lub 4 piętrze holu. Nie mogli ujrzeć, iż strzelec skierował dłoń do kieszeni swojego granatowego swetra, który znalazł jeszcze w magazynie z bronią, nie mogli ujrzeć nagłego przerażenia na jego twarzy, gdy odkrył, iż nie posiada już ani jednego naboju z 5 magazynków, które zabrał ze sobą. Jednym słowem, oznaczało to dla niego koniec. A tajemniczy stwór? Zawisł na chwilę nieruchomo w powietrzu. Jego przeraźliwe odgłosy ustały natychmiastowo. Wydawać by się mogło, że wpatruje się w bezbronnego chłopaka, o ile potrafi widzieć. Spoglądał wszerz jego duszy, pozbawiał ostatnich resztki nadziei i ambicji. Mimo spokoju, nie dawał mu odpocząć. Przygotowywał bardzo dokładnie ostateczny atak. Dłużyła się ta chwila zarówno w sercu pokonanego, jak i w sercach dwójki niewidocznych. W pewnym momencie zerwała się któraś z ram i rozpętało się piekło.
            Strzelec wzdrygnął się na huk trzaskanego drewna o lód i uznał tą reakcję własnego ciała za ostatnią szansę i sygnał do pokonania przeznaczenia. W jego mózgu wszystko się pięknie kalkulowało. Znał siłę cienia i wiedział, że jest skończony, a jego śmierć ujrzy losowa osoba przebywająca na zamku – ktoś z tych ludzi otrzyma część świadomości jego, część świadomości zjawy i część świadomości świadka… Czyli w tym przypadku zamku? Jego szanse na uniknięcie śmierci wynosiły natomiast około 10%. Czemu prawie tyle? Sam nie wiedział. Nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Po prostu rzucił się przed siebie na schody by zejść niższe piętra, a potem – na samo dno i umknąć w boczny korytarz i zgubić stwora w gęstej sieci ścieżek. Napiął wszystkie swoje mięśnie, tak jak to zrobił podczas wędrówki do tego okropnego i zimnego zamku. Być może na końcu znajdzie krótką, ale cenną chwilę wytchnienia.
            Jeden krok i huk. Wszystkie ramy, które dotychczas wisiały, już spadły. Ogromna fala uderzyła w ściany i skruszyła niektóre cegły. Żyrandol spadł i roztrzaskał się na miliony kawałków, Kate pisnęła, a Philippe chwycił się jej mocniej. Strzelec upadł. Do ich uszu dotarł ponownie przerażający dźwięk. Zacisnęli mocniej zęby, a włosy zjeżyły im się na głowie. Nadszedł czas ostatecznego kontrataku cienia, wpadającego we wściekłość. Nagle urósł, zwiększył swoją objętość nawet 2 razy. Dwa rubiny zaświeciły niebezpiecznie. Wydzielił energię, która zniszczyła pomieszczenie, a to nie był koniec jego możliwości. Szybko przemieścił się w stronę strzelca i próbował go zatrzymać. Ten jednak przyspieszał, by skoczyć w jego ciało – ciemną chmurę. Ryzykował chłopak strasznie, ale kierowała nim adrenalina. Nie zastanawiał się już, co tak naprawdę robił. Nie jestem pewna, czy usłyszał nawet pisk biednej dziewczyny. Postawił na jedną kartę. Demona natomiast ogarnęła większa furia. Znowu ciemna chmura w powietrzu urosła, a rubiny zajaśniały mocniej. Zarówno Kate jak i Philippe zatkali sobie uszy, by ograniczyć ból, ale na mało się to zdało. Jego aura przenikała do ich dusz, tak samo ogarnęła ich ciemność i strach, na co nie mógł sobie pozwolić wówczas strzelec. Zjawa ponownie zagrodziła mu drogę, lecz tym razem brunet nie ryzykował skokiem. Obiegł piętro, przeskakując nad złamanymi ramami, dostał się na schody z drugiej strony, skąd skoczył od razu na parter. Nogi się ugięły pod jego ciężarem. Upadł na kolana i przycisnął dłonie do uszu – klęczał wtedy już dokładnie 10 metrów od Carter i Blancharda. Ciemna chmura rozłożyła się nad nimi, mimo skupienia się przy strzelca. Krucze włosy zdawały się zlać z tłem, a blada cera – jeszcze bardziej blada w takim otoczenia. Pierwszy raz (a może i nawet ostatni), byli w stanie go zobaczyć z tak bliska na żywo. Natomiast czerwone, krwiste oczy wpatrywały się w jego udrękę i jaśniały wyraźnie. To było trudne, niczym scena z horroru, który dział się tu, na ich oczach, darmowy seans na żywo. Chłopak, główny bohater owego filmu, nie miał już teoretycznie szans. Teoretycznie
      Katherine nie znała długo Philippa. Trzeba to powiedzieć głośno i nie bać się tego sformułowania. Od ich spotkania w malutkiej bibliotece minęło zaledwie półtorej dnia. Nie ufała mu, a On nie ufał natomiast jej. Było to całkowicie sprzeczne z ich wyobrażeniem tej relacji, lecz czego można było się spodziewać po 2-3 dniach znajomości? Nie mieli okazji się poznać, a różne czynniki zachodziły im w drogę. Tym samym dziewczyna nie była w stanie przewidzieć, że ten chłopak, który jeszcze noc temu dostał napadu i wydawał się być oszustem, teraz mógłby się posunąć do tak radykalnego i męskiego czynu.
           Philippe Blanchard bowiem oderwał się szybko od ściany, uciekł od jej uścisku i podbiegł do najbliższego kawałka ramy, by cisnąć ją w czarną chmurę. Kolejna fala dziwnej energii uderzyła, krusząc ściany i powalając go z nóg. Dwie pary rubinów zwróciły uwagę właśnie na niego. Teraz to On stał w centrum uwagi, jednocześnie stając się celem. Katherine patrzała przerażona na zaistniałą scenkę. Serce zaczęło jej mocniej bić, a oddech również przyspieszył momentalnie. Znajdowała się zaledwie parę metrów za blondynem, czuła uwagę również na jej postaci. Wiedziała, iż jeżeli nic nie zrobi, to może szybko żegnać się z krótkim, ale mimo wszystko, życiem. Wtedy nawet strzelec odważył się spojrzeć swoimi dużymi oczami w ich stronę. Przybrał wówczas maskę zaskoczenia, a w podkrążonych niebiesko-szarych oczach zabalowało szaleństwo. Ludzkie uszy zwariowały.

Śmierć czujesz na szyi,
Przystawia ci chłodny sztylet do gardła,

            Blondyn wstał, a w rękę pochwycił kolejny drewniany kawałek. Ponownie rzucił go w czarną otchłań. Ta sama energia, krucząca ściany, teraz odrzuciła jego „broń”, a on po raz drugi upadł. O wiele mocniej zacząć odczuwać nieprzyjemne dźwięki ze strony tajemniczej kreatury. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. Ciało tajemniczego strzelca mogło wprawdzie chwilowo odpocząć, ale jego duszę rozrywał widok dręczonego wybawiciela. Tak samo odczuwała to Katherine, która rozglądała się po całym pomieszczeniu nerwowo. Czy na pewno miała o co walczyć?
                                                                                      
Los z ciebie okrutnie kpi.
Okazuje się, że zostaje tylko ślepa wiara...

         Śmierć powoli zbliżała się do Philippa Blancharda. Otoczył go cień, który miał otoczyć strzelca. Musnął jego policzek, zamiast policzka nieznajomego. Noc wcześniej zdarzyło się coś bardzo podobnego, więc wiedział idealnie, co się stanie. Zaraz ukarze się nóż, stopiony w ciemnej aurze, przejdą go dreszcze, pojawi się krew, gardło zwiąże strach, a stal wbiję się w jego bezbronne ciało. On był po prostu zbyt odważny, zbyt lojalny, ponieważ to zrobił. Teraz zginie, ale bał się, że nadaremno. Musiał coś szybko wykombinować, inaczej niebezpieczeństwo mogło przejść ponownie na snajpera i Kate. Zacisnął zęby i na chwiejnych nogach wstał po raz trzeci. Głowę miął opuszczoną, a uszy puchły mu od pisku potwora. Spojrzał prosto w jego oczy, choć nie wiedział, czy na pewno pełniły funkcję oczu. Bezkresne morze spotkało się z krwią. Odkrywał zjawę na nowo. Tak jak przypuszczał – to „coś” nie ma litości, nie posiada żadnych ludzkich uczuć. Żywi się ich bojaźnią, ich bezsilnością. Nie sprawia mu to satysfakcji. Taka tego natura – nie znało dobra. Dopiero teraz blondyn poczuł, przypomniał sobie na nowo, iż już kiedyś panował nad jego ciałem. Mimo wszystko, kontrastowali. On – mały, blady, wykończony, a cień – ogromny, mroczny, jeszcze nie w pełni swoich możliwości. Zamek lubił pokazywać, że pozory mogą mylić, a uczucia i intuicja – decydować o przebiegu zdarzeń. Niespodzianki zdawały się być codziennością. Pojawiały się znikąd. Dawały nadzieję.
Chwila zamrożona. Chłopak stał niepewnie, enderman roznosił się po pomieszczeniu. Dwie istoty, dwaj wrogowie wpatrujący się w siebie nawzajem. Dawaj przeciwnicy, znający siebie pozornie na wylot. Za moment jeden z nich miał zginąć, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na człowieka, znającego idealnie swój los. Promienie słońca już dawno zostały zatrzymane przez aurę istoty nieszczęścia, a pozostałe istoty ludzkie nie wiedziały, co ze sobą począć. Strzelec klęczał oddychając głęboko, a Katherine Carter ogarnęły po raz setny wątpliwości.
Nigdy już nie będą tymi samymi osoba sprzed utraty wspomnień. By przeżyć, musieli wykreować siebie. Czym prędzej, tym lepiej. Nie potrafili tego przyjąć do wiadomości. Nie potrafili namalować nowych obrazów w pustych ramach, nie potrafili przełamać lodu okalającego zamek. Mieli ślepą nadzieję, która była matką głupich. Dlatego Blanchard wpatrywał się w oblicze śmierci. Działał pochopnie, został głupcem, bez żadnych powodów do wiary w szczęśliwe zakończenie.
Zdarzył się jednak cud, w który nikt już kompletnie nie wierzył.
Metr od pochylonej głowy Philippa przeleciał nagle jakiś ciężki przedmiot. W jednym momencie oko cienia roztrzaskało się, czerwone okruchy uderzyły w jego policzek i wyparowały w powietrze. Rozeszła się błyskawiczna fala, która ogłuszyła momentalnie chłopaka i powaliła go z nóg. Skulił się na ziemi, rozszerzył szeroko oczy. Przeżył szok. Nie był w stanie usłyszeć czegokolwiek. Utracił władzę nad swoim ciałem, nie potrafił przez parę sekund poruszyć nogą, ani ręką. Wszystko działo się zbyt szybko, ale ten moment przedłużał się w jego umyśle w nieskończoność. Dostał ataku wewnętrznej paniki. Dopiero po chwili jego uszy zaczęły pulsować tak mocno, że z oczu poleciały łzy. Natomiast cień ogarnął chaos – kurczył się, kumulował, po chwili znowu rozchodził, ogarniając swoim zasięgiem wszystkie ściany. Przybrał jeszcze bardziej nieokreśloną formę, którą zmieniał momentalnie. Jeden rubin, który mu pozostał, świecił żywym światłem, niczym rażące, w tym przypadku złowrogie słońce. Wszystko, prócz cienia, zatrzymało się w czasie. Tylko karabin snajperski uderzył o przeciwległą ścianę w stosunku, do której leżał przed chwilą, w stosunku, o którą opierała się teraz przerażona Kate.
Musiała trafić. Musiała w końcu przełamać lęk.
To na karabin zwróciła uwagę, gdy poszukiwała ostatniej deski ratunku. Leżał dokładnie pod ścianą na prawo od niej. Nie wiedziała, co robić, a miała na decyzję zaledwie parę sekund. Zaczęła szukać nadziei, która pozwoliła jej przeżyć wędrówkę, przez lodowe pustkowie i wdrapać się na zamek. Skoro żyła, miała szansę dopełnić celu - miała szansę pomóc Philippowi, albo miała szansę uciec. Targały nią przeróżne emocje i strach. Czy było o co walczyć? O siostrę. Bezpieczniej przecież byłoby uciec. Nie potrafiła jednak wstać i zdecydować się na daną opcję. Wpatrywała się w duży, czarny karabin snajperski. Wydawał się całkiem nowy, choć nie mogła wierzyć w swoje widzimisię. Szybko zauważyła, że brak mu lornetki, która powinna być przymocowana nad lufą. Nie posiadała nabojów i nie znała swoich umiejętności. Mogła być obdarowana sokolim okiem, ale mogła też chybić. Przerwała swoje szybkie i powierzchowne analizy, gdy ujrzała strzelca. To pod wpływem jego przestraszonego wzorku odnalazła to, czego szukała i potrzebowała. Przełknęła ślinę. Wyobraziła sobie niebo, spoczywające w tych źrenicach. Dawno nie widziała nieba. Siostra wydawała jej się tak odległa, że skupiła się właśnie na beztroskich obłokach przesuwających się po niebieskim sklepieniu, które po zmroku przybierało postać wielu świateł gwiazd. Decyzja była już szybka i oczywista. 5 sekund na bieg (czyli 20 metrów do karabinu), 2 sekundy na chwycenie go i ostatnia sekunda na rzut.
Trafiła ku swojemu zdziwieniu. Szybko jednak oberwała, gdy fala odrzuciła ją aż do ściany. Skuliła się, widząc, jak powietrze wariowało pod wpływem cienia. Czuła pisk w uszu, ale nie straciła chwilowo słuchu, ani nie doznała paraliżu ciała. Zamiast się uspokoić, w jej sercu na nowo rósł niepokój. Ściany trzęsły się. Aż dziwne, iż nikt z 45 pozostałych ludzi, ani nikt z popielatych płaszczów nie słyszy tego, co tu się dzieje.
Być może wszystko jest tylko iluzją?
Philippe jęczał donośnie i krzyczał. Serce wyrywało mu się z piersi, był cały mokry. Cały czas czuł na sobie aurę cienia, czuł fale destrukcyjnej energii, czuł, że mimo wszystko śmierć jest jeszcze bliżej. Odzyskał już czucie w kończynach, choć każdy ruch sprawiał mu ból. Był bezradny. Wiedział, że to Kate go uratowała – pytanie tylko na jak długo. Cień wariował. Teraz o wiele lepiej pasował do określeń demona czy śmierci. Szalał, latał dookoła, jakby coś go opętało (Co jest ogromnym paradoksem.). Oko jarzyło się jeszcze mocniej. Uszy ludzi pulsowały. Fale zniszczenia pojawiały się coraz częściej, w odstępie paru sekund. Lód kruszył się, a żyrandol praktycznie i teoretycznie – nie istniał. Enderman był w stanie ich pozabijać z większym okrucieństwem niżeli mógł się przekonać Philippe i Marco w swojej wizji.
Nie zrobił tego jednak. Nie zdążył. Uprzedził go po raz kolejny strzelec, który zbierając resztki sił, cisnął w drugie oko kawałkiem ramy – identycznie, jak to zrobił wcześniej Blanchard. Nie mieli innego wyjścia, nie mogli pozwolić sobie na kreatywność. Kawałki ram i karabin były jedynymi rzeczami, jakie mieli pod ręką. Walka wręcz na pewno była niemożliwa, co udowodnił kruczowłosy, skacząc w ciało cienia na schodach. Przedostał się. Jedyne stałe punkty – punkty w który musieli atakować, to właśnie rubiny – oczy. Rama potencjalnego obrazu niestety ominęła to miejsce o parę centymetrów. Wylądowała natomiast w zasięgu ręki Katherine. Dziewczyna wykorzystała chwilę nieuwagi potwora by powstać, zrobić dwa kroki i ponownie trafić.
                     
Dziękuję ci Philippe,
Zarazem przepraszam cię Philippe.

Nastała błoga cisza. Błoga cisza, o którą modlono się w myślach przez ostatnie kilkanaście minut. Cień zniknął po tym, jak rzucona rama zniszczyła jego drugi rubin. W mgnieniu oka pomieszczenie ogarnęła pustka. Hol wcześniej wydawał się być mały, teraz pokazał swoją potęgę – potęgę, która nie miała za grosz elegancji. Prawie wszystko leżało zniszczone. Ramy, żyrandol, klatki schodowe. Okruszki lodu, pokrywającego wcześniej ściany, powoli opadały, tworząc mgiełkę, przez którą przedostawało się kilka promieni światła z pobliskich korytarzy. Mury też poległy w tej bitwie. Z eleganckiej elewacji, nie pozostało za grosz piękna, wyglądała jak po przeżyciu ogromnego oblężenia. Mozaika natomiast nie tworzyła już jedności. Jedynym elementem, nieugiętym podczas tej walki były drzwi. Do danych wrót można było tylko wejść, gdy były naznaczone danym imieniem, więc może dlatego pozostały na nich tylko rysy i zadrapania. Żadne nie pokazały środka. Widok, jak po przejściu ogromnej katastrofy. Ale czyż nie tak było? Wojna na pewno nie była skończona, a trójka młodych ludzi musiała zapamiętać i przyswoić ten widok.
Cisza. Można było usłyszeć tylko bicie ich serc i przyspieszone oddechy. Wpatrywali się w pustkę, która przed chwilą była piekłem. W tym momencie napisy na oknie, czy słowa popielatych płaszczy nabierały nowego, logicznego znaczenia. Znaleźli się na skraju przepaści, a jeden zły ruch poprowadzi ich w przerażającą nicość, czerń z dwoma krwistymi oczami, obserwującymi każdy najmniejszy ruch swojej ofiary. Tym razem uszło im to na sucho. Ale dla Kate te spotkanie nie przyniosło tylko gorzkich wniosków, ale także wyjaśnień postaci, które poznała dotychczas. Paradoksalnie to samo pomyślał o niej Philippe, choć to było jej pierwsze, bezpośrednie spotkanie z tego typu niebezpieczeństwem. Wyjaśniła się jej persona. Będzie walczyć. Ma cel i możliwości. Niepewność zniknęła. Przynajmniej w tym aspekcie. Poczuł żal, że ją w to wciągnął, ale równocześnie i ulgę – nadal mogła cieszyć się życiem. Z tą radością wolelibyśmy wszyscy poczekać.
            - Kim jesteście? – Strzelec w czerni stał 10 metrów od nich, pośrodku zrujnowanego holu. Ramy leżały połamane na podłodze, która wyglądała niczym roztrzaskany witraż.. Kryształki z żyrandola rozpadły się na dnie ogromnego pomieszczenia, rozleciały się na wszystkie strony. Sceneria straszliwa, ale w pewnym sensie urodziwa. Przyszło im walczyć z czymś, czego nie znają, w tak przepięknym miejscu. Tylko ulotne chwile potrafiły to ukazać w pełni. Ton strzelca był szorstki, pełen wyrzutów i oskarżeń. Nie chciał ich tutaj. Nie podpasowali jego planowi, wszystko zepsuli. Ścisnął mocniej pięść i przybrał agresywny grymas. Miał całkiem radosne rysy twarzy, ale starannie je ukrył pod wyćwiczoną maską. Dość duże, jasnoniebieskie, wręcz szare oczy, w niczym nie przypominały łagodności. Raczej wieczną surowość, chłód. Zachmurzone niebo. Czarnowłosy strzelec z jasną karnacją w czarnym przebraniu. Usta miał popękane, jak leżący przed nim ludzie, a twarz – równie bladą. Nie miał nabojów do swojego karabinu, ale osąd nad nimi się wykonywał mimo tego.
- Nie wtrącajcie się w nieswoje sprawy. Inaczej pożałujecie. – Warknął w ich stronę. W przeciwieństwie do dwójki zagubionych, nie przyjrzał im się. Jego duszę ogarnęły sprzeczności wobec ich osób, ale też i zaistniałej sytuacji. Był bliski swojego celu, ale też bliski śmierci. Bynajmniej nie mogła to być śmierć, jakiej mógłby się wstydzić. Wolał zginąć w równej walce, niżeli jak bezbronna zwierzyna, na oczach kogokolwiek z nich. A co z tą parą? Uratowali go. Przed czym? Zdawało mu się, że jego śmierć mogłaby być nawet sensowniejsza, niżeli dalsze życie w niewiedzy, pomiędzy kupką szarego popiołu i niewyraźnych obrazów. Skierował się w przeciwną stronę. – Trzymajcie się ode mnie z daleka. 
            Odszedł kuśtykając, pozostawiając Philippa i Katherine w osłupieniu. Jego groźba odniosła skutek. Dopiero po paru godzinach zorientował się, że w pewnym sensie stał się zimny niczym zamek. Odrzucił szybko te przemyślenie, stwierdzając, że jest tym ludziom nawet wdzięczny – nadal ma możliwość dążyć do celu, który mu pozornie odebrali. Ale zabrano mu go jako martwej osobie. Miał szansę, by go odzyskać oraz dopełnić, zostając żywym. 

~~.~~

Piekło wróciło. Poprawiono rozdziały: [000], [002] i [003]. Główne zmiany: estetyka, usunięcie niepotrzebnych fragmentów, brak zmiany w treści fabuły. Zapraszam!  

13 komentarzy:

  1. Zapraszam na nowy rozdział! :) Your perfect imperfections

    Ps. Twoje opowiadanie czeka u mnie w zakładkach i jak tylko znajdę więcej czasu, nadrobię zaległości. x

    OdpowiedzUsuń
  2. mistrzostwo! czekam na dalszy ciąg :)
    igraniezesmiercia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach zazdroszczę Ci, tak ładnie piszesz (chociaż liczby lepiej pisać słownie), ale nie mam zastrzeżeń poza tym. Widać, że bez większego problemu przychodzi Ci pisanie, jestem zaintrygowana i czekam na ciąg dalszy.
    dodaje oczywiście do ulubionych

    http://onesmallbreath.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ci za komentarz. Tak, o sprawie z liczbami dowiedziałam się bliżej, podczas pisania pracy na konkurs. Obiecuję, że zostanie to poprawione w kolejnej fazie nakładania poprawek. :)

      Usuń
  4. Melduję się, że przeczytałam całość! chociaż nie jestem zbytnio przyzwyczajona do czytania tak wielu opisów, u ciebie to pokochałam. Piszesz naprawdę przepięknie. Fabuła bardzo mi się spodobała, ogromny plus za oryginalność. Wiem, że pewnie jeszcze przez długi czas czytelnik pozostanie w niepewności, jednak jestem bardzo ciekawa, jakie jeszcze tajemnice kryje to miejsce i co Kate i Filippe tam robią. No i jest jeszcze ten Strzelec. Ach, prawie bym zapomniała o cieniach! Co to takiego? Jeju, mam tyle pytań! Twoje opowiadanie niesamowicie mnie zaintrygowało.
    Życzę masę weny i pozdrawiam!
    Wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz. Kolejny rozdział aktualnie jest w fazie ostatnich poprawek i powinien zostać opublikowany przed sylwestrem - to tam znajdzie się dużo wyjaśnień, które, być może zaintrygują jeszcze bardziej. :) Cieszę się, że ktoś uważa to za oryginalne - staram się, by nie wyglądało to jak kolejny blog fantasy z mdłym opowiadaniem. :)

      Usuń
  5. Nowego rozdziału nie ma nadal ;). Chciałam ci powiedzieć, że zostałaś nominowana do Liebster Award, szczegóły masz tutaj ;) http://i-never-claimed-to-be-a-saint.blogspot.com/2015/02/liebster-award-w-przerwie-miedzy.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne. i takie inne... Masz pomysł na dalsze rozdziały? Na pewno powrócę jeszcze do tej opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :D Kiedy znowu zaczniesz pisać? Sporo czasu minęło od tego rozdziału... a jestem bardzo ciekawa co będzie dalej :) Brak weny, czy czasu? Mam nadzieje że niedługo wrócisz do pisania :)
    Pozdrawiam i życzę weny!
    ~Lumi

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zawsze super :)

    Ps. zapraszam na www.czarny-platek-sniegu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Podoba mi się twoje opowiadanie, szkoda, że zostało porzucone...
    Chciałam zaprosić do moich opowiadań, może któreś ci się spodoba.
    wadazagency.blogspot.com
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń